Moje przepisy

wtorek, 28 czerwca 2016

Zapiekanka teksaska na rozgrzewkę dla Islandii


Zrobiło się odrobinkę chłodniej. I dobrze, emocje związane z tym, co dzieje się na Euro we Francji wystarczająco rozgrzewają. Nasi w ćwierćfinale, Brexit dwa razy w tygodniu i okrzyki bojowe Wikingów w porze najwyższej oglądalności. Jak to wszystko unieść na chłodno! Nie da się! Dlatego dzisiaj krótko, mam Wam do zaproponowania bajecznie prostą zapiekankę teksaską, kolejny pomysł na obiad z książki "Potrawy z różnych stron świata". Pomysł z Ameryki, ale myślę, że na zimnej, północnej Islandii też mogliby się nią ogrzać, ewentualnie pokusić się o przygotowanie w stosownym naczyniu nad gorącą lawą jednego z tamtejszych licznych wulkanów. Tak się ciągle zastanawiam, gdzie oni tam w tę piłkę grają!? Może w halówkę? No nie wiem. Zresztą nieważne, ważne, że tak pięknie ubarwili swoją obecnością i grą te mistrzostwa. A dziś, póki na stadionach jeszcze  "it's peaceful and quite" zbierzmy energię na czwartkowe kibicowanie, posiłkując się tą prosta zapiekanką. Można ją przygotować błyskawicznie, szczególnie, jeżeli dzień wcześniej przygotujecie sobie do innego dania więcej puree ziemniaczanego.

Potrzebujemy:
- puree z 6-8 ziemniaków średniej wielkości
- ok. 700 g mielonego mięsa, najlepiej wołowego
- 3 duże łyżki bułki tartej
- pół szklanki gorącego mleka
- 1 cebula
- 2 jajka
- ok. 100g twardego żółtego sera
- sól, pieprz, słodka papryka
- trochę tłuszczu do nasmarowania naczynia do zapiekania


Zaczynam od wymieszania bułki z mlekiem
 i ostudzenia.


Kiedy bułka ostygnie i oczywiście napęcznieje, dodaję ją do mięsa i bardzo drobno pokrojonej cebuli. Mieszam porządnie.


Naczynie żaroodporne  smaruję tłuszczem
 i rozprowadzam w nim równo na całym dnie masę mięsną. Wkładam do piekarnika i zapiekam 30 minut w 180-190 stopniach.


Wyjmuję mięso i teraz rozkładam równą warstwę puree ziemniaczanego. Może być bez żadnych dodatków albo z. Zależy, co tam sobie dzień wcześniej robiliście. Moje jest najczęściej z masłem, śmietaną i koperkiem. Jednak kiedy robię ziemniaki specjalnie do tej zapiekanki, często poza posoleniem puree nie daję nic. Może tylko trochę masła, żeby ziemniaki gładko się przecierały.


Na zimniakach robię widelcem żłobienia, żeby lepiej zatrzymały na sobie jajka roztrzepane, lekko posolone i popieprzone.


Jeszcze tylko warstwa startego sera i do pieca na 10 minut. Można włączy nawiew i pilnując zrumienić lekko powierzchnię stopionego sera.


Prawda, że łatwe?
Teraz już tylko posypać papryką, kroić dowolnie
 i podawać z sezonową surówką, na przykład pomidorową.


Z tej ilości składników powstaje 6 niezłych porcji.


Smacznego!

P.S. Słyszeliście islandzkiego komentatora? Nie wymagam takich emocji, ale czasem miło by mi było, gdybyście zostawili tu jakiś komentarz na znak Waszej obecności :)

#zapiekankaziemniaczana #kolacja #naciepło #zapiekanakprzepis #itbmtt

sobota, 25 czerwca 2016

Pizza w domu i na wakacjach



Wakacje i znów są wakacje, na pewno mam rację, bo wakacje są już! Można zapytać, co do wakacji ma ktoś, kto od wielu już lat nie korzysta z dobrodziejstwa dwumiesięcznego leniuchowania. Ano ma, dopóki dzieci, które mam w swojej pieczy korzystają z tego odpoczynku od szkolnych instytucji. Nie wydaje mi się jednak, aby miały wówczas przerwę od nauki, czasem mam wrażenie, że w tym czasie uczą się nawet więcej. Innej niż w szkolnych ławach. Jeszcze kilka lat temu wakacje były niezłym bólem głowy, chłopcy byli za mali, żeby ich samopas pozostawić na czas pracy i kombinowaliśmy zawsze jakąś opiekę dla nich, oczywiście babcia jest niezastąpiona, szczególnie, że mamy szczęście mieć ją tak blisko. Potem trochę u ciotki, trochę u drugiej babci, po drodze jakiś obóz przynajmniej dla starszego i wspólny wyjazd. Tak mijały wakacyjne tygodnie. Od kilku lat jest inaczej, początek wakacji to dla mnie rodzaj urlopu od domowych obowiązków. Cała trójka moich mężczyzn wybywa pierwszego dnia wakacji z domu na obóz karate, a ja chociaż pracuję, czuję się poniekąd jak na domowych wczasach. Kocham ich wszystkich ogromnie, ale tych kilka dni z daleka od siebie jest bardzo przyjemnych. Prawdą jest, że dosyć szybko pojawia się tęsknota, ale i tak czekam nawet na nią :) Tego roku końcem czerwca jestem jakaś wyjątkowo zmęczona i chyba dzieci też poczuły moją niepotrzebną nerwowość związaną ze utratą sił i spokoju. Doceniam teraz cudowny spokój witający mnie w czterech ścianach domu. Wakacje kojarzą mi się także z paroma daniami, które od dzieciństwa są dla mnie atrybutem wczasów. Oczywiście należą do nich lody w znacznie większej ilości niż w domu, chrupiące gofry w budkach nad morzem i jeziorami, obłożone masą różności . Gofry pierwszy raz w życiu jadłam będąc na rodzinnych wczasach w Lubniewicach w lubuskim. Bawiłyśmy się z siostrą nad brzegiem jeziora, tuż przy pomoście, pogoda była akurat słaba na kąpiel, ale już bujanie przycumowanej łódki było wystarczającą atrakcją. W pewnej chwili w ciemnej, dość mętnej wodzie coś błysnęło. Zaczęłyśmy wymyślać, że to jakiś pierścień ze szlachetnym kamieniem i już pewne było, że się stamtąd nie ruszymy póki nie wyłuskamy z mułu tej tajemniczej, mrugającej nikłym blaskiem rzeczy. Nie było to najprostsze, woda była zimna, my nieduże i przesuwana wiatrem łódka co chwilę chowała nam nasze znalezisko, brak słońca kryjącego się raz za razem za chmurzyskami też nie pomagał w lokalizowaniu skarbu. A jednak się udało, chociaż rękaw starszej siostry porządnie się przy tym pomoczył, wydobyła ona po jakimś czasie garść błota, w której kryła się połyskliwa moneta. A potem jeszcze jedna. Znalazłyśmy wtedy chyba 2 i 5 złotych. Przeszczęśliwe pognałyśmy do rodziców i tego popołudnia podczas spaceru miałyśmy przyjemność samodzielnie kupić dla wszystkich gofry. Choć w tamtych czasach były tylko z pudrem lub dżemem i tak były najsmaczniejsze na świecie. Inną potrawą niezmiennie wakacyjną jest dla mnie zwykła zapiekanka z serem i pieczarkami oraz  pizza, choć ta raczej dopiero z czasów, gdy sama zostałam mamą. Na wyjazdach smakuje jednak inaczej niż ta robiona w domu. Czasem gorzej, kiedy bywamy w miejscach nieznanych, ale za to u siebie zawsze można przygotować pizzę dokładnie taka na jaka mamy ochotę, więcej, można zrobić jej wiele wersji, żeby zadowolić każdego członka rodziny.

My jedną z wersji domowej pizzy przygotowujemy z:
- 600g mąki pszennej  typ 650
- 32g świeżych drożdży
- 1 łyżeczkę cukru
- 2 płaskie łyżeczki soli
-350g ciepłej wody
- 3-4 łyżki oliwy
- 1 jajko


Dokładny sposób wykonania jest tu ciasto na pizzę . Jednak wypiekanie robię zgodnie ze wskazówkami z Książki kucharskiej rodziny Soprano.


Oznacza to, że gotowe, wyrośnięte ciasto rozciągam na naoliwionej blaszce dowolnego kształtu i przykrywam na krótkie wyrośnięcie. 


Następnie palcem robię małe wgłębienia co kilka centymetrów


Rozprowadzam na ciście sos. To różne wersje sosu pomidorowego, może być pasta pomidorowa doprawiona łyżką oliwy, garścią posiekanych ziół jak bazylia i oregano, ewentualnie roztarty  ząbek czosnku,  sól i pieprz. Skrapiam trochę oliwą.


Tak przygotowany placek wkładam na 8 do 10 minut do piekarnika rozgrzanego do 220stopni.


Po tym czasie wyjmuję układam wybrane dodatki, tu salami.


Ser mozzarella, ale w plastrach, nie tarty. Znowu lekko skrapiam oliwą.


Posypuję oregano. I do piekarnika na czas do 10 minut.


To ciasto ma tę zaletę, że po wyrośnięciu można je spokojnie włożyć do lodówki, jako kulę lub już rozciągnięte na blaszce. Nawet kilka godzin poczeka na dokończenie. A co na pizzę położycie, ograniczeń nie ma. Co lubicie, byle był ser.

Smacznego!

#pizza #ciastonapizze #kolacja #itbmtt

niedziela, 19 czerwca 2016

Truskawkowy dacquoise - jak pięknie jest!!!


Powiedzcie, jak częściej działacie? Spontanicznie, podejmując nagłą decyzję, czy raczej wszystko wcześniej macie przemyślane, rozważone różne wersje zdarzeń? Ja chyba częściej jestem planistką. Choć bardzo podobała mi się uwaga męża mojej przyjaciółki, tuż przed ich ślubem. Matka Pana Młodego dopytując o różne szczegóły związane ze zbliżającą się uroczystością, słyszała co chwilę: nie wiem, nie, nie myśleliśmy o tym. W końcu przerażona zakrzyknęła: przecież wy nic nie macie zaplanowane! Na to Pan Młody spokojnie: i dobrze, dzięki temu nic się nie wysypie. No i chyba miał rację, ślub i wesele były wspaniałe. Do dziś wspominam z podziwem i radością. Z kolei ja, nawet obiady domowe mam zaplanowane do przodu na tydzień, dwa czasem, rozpisany jadłospis, listę tygodniowych zakupów i mam wtedy spokojną głowę z ustalonym porządkiem kuchennych zajęć. Oczywiście zdarza się też odejść od planów i wpaść na coś nagłego, ale chyba jednak rzadziej. Dziś na przykład oglądając w ogrodzie całkiem już dorodne porzeczki czerwone, pomyślałam, że warto coś z nimi zrobić i tak bez planu powstał "Porzeczkowy rarytas", chłodzi się właśnie w lodówce, ponieważ jeszcze nie wiem, jak smakuje, nie jestem pewna, czy się nim z wami podzielę, jeśli będzie warto, na pewno. Natomiast od dawna miałam zaplanowane ciasto urodzinowe dla Męża, co roku był to tort z truskawkami, najczęściej jakaś odmiana biszkoptu z bitą śmietaną i wielką ilością truskawek. Jednak tym razem wspólnie podjęliśmy  decyzję, że pora na coś bezowo-truskawkowego. Proponuję więc i wam cudowną bezę orzechową w dacqoise orzechowym z kremem i truskawkami. Ta była preludium do urodzin, które uczciliśmy truskawkową pavlovą.
Zatem dla tych, którzy gustują w bezie przepis na dacqoise z orzechami włoskimi i truskawkami:

Potrzeba:
- 6 białek
-150g cukru
-100g cukru pudru
- 200g orzechów włoskich

oraz na krem
- 6 żółtek
- 2 op. cukru wanilinowego
- 80g cukru
- sok z 1 cytryny
- ok. 10g żelatyny
- 600ml śmietanki 30%
- ok. 300g truskawek

Wykonanie tu:  krem z żółtek


Na początek siekam orzechy, 50g niezbyt drobno, pozostałe można nawet zmielić, ale ja kroję drobno. Następnie te drobne łączę z cukrem pudrem i mieszam. Można dać tego cukru mniej, tort może być trochę mniej słodki.


Białka ubijam na sztywno dodając po łyżce cukier.


Ubitą bezę łączę z posiekanymi orzechami z cukrem, mieszam delikatnie. Równocześnie grzeję piekarnik do 180 stopni.


Na blaszce rysuję okrąg mniejszy niż tortownica, której będę używać, połowę bezy orzechowej rozprowadzam na papierze.


Drugą część rozmieszczam w tortownicy wysmarowanej masłem i posypanej mąką. Na niej rozsypuję grubsze orzechy.


Piekę obie równocześnie, wkładam do 180 stopni, po 5 minutach zmniejszam do 160, piekę 15 minut i zamieniam blaszki miejscami, piekę teraz kolejne 15 minut.


Po upieczeniu studzę i umieszczam spód na paterze.


Wykonany schłodzony  krem w całości rozkładam na bezie.


Układam umyte, osączone truskawki, mogą być pokrojone.
Lekko wciskam je w krem.


Przykrywam bezą z orzechami, ostrożnie dociskam i wkładam całość do lodówki na przynajmniej 2 godziny.


Przed podaniem posypuję cukrem pudrem i ozdabiam truskawkami.


Ciasto jest przepyszne, naprawdę same epitety w stylu niebiańskie, rajskie i tym podobne cisną się na usta, kiedy już będą wolne od kolejnego i kolejnego kęsa.


Sami spróbujcie, chociaż ja kolejny raz wersję z orzechami włoskimi zrobię z mniejszą ilością cukru niż u Pawła Małeckiego. Do laskowych tyle cukru było w porządku, włoskie jednak najwyraźniej są słodsze.


Gorąco polecam wszystkim łasuchom!

Smacznego!

#tortbezowy #tortorzechowy #dacqoise #orzechywloskie #deser #bezglutenu #itbmtt


wtorek, 14 czerwca 2016

Jajanki - "ja jadłam jajeczko". Tak.



Pomocy! Nie wiem jak otrząsnąć się z fali kolejnego lenia. Nie jest to okraszore myślą o cudownym dolce far niente nieróbstwo , lecz bezwładny senny marazm rzucający mną o miękkie poziome powierzchnie, kiedy tylko wstąpię za próg domu. Już kolejny atak tej wiosny. Gdyby nie mój wspaniały Mąż chyba nawet obiad musiałby być z jakiejś torebki lub mrożonki. Jednak on jak zwykle staje na wysokości zadania i ot tak, w przerwie między jednym malowaniem sufitu a drugim, gotuje obiad, usypia chłopaków przy dźwiękach gitary i jeszcze przy tym obnosi uśmiech na twarzy. Czy jeszcze można mieć wątpliwości, kto jest Najlepszym Mężem na Ziemi? A ja po prostu zaszywam się pod kocem, zamykam oczy i czekam na hasło "Obiad na stole rodzinko!" . Czekam i co? Baba się we mnie odzywa i miast cieszyć się myślą, jak mam dobrze, złoszczę się, że on taki mi tu doskonały. I dogódź tu takiej! No co za głupota! Za to kolejnego dnia cały dzień myślę, jak wielką jestem szczęściarą i raz kolejny zakochuję się bez pamięci :)
Przynajmniej wiem, co Mąż zawsze chętnie zjada na śniadanie. Jajka w postaci wymyślonych kiedyś ciepłych kanapek, nazwanych przez Synka jajankami. Ta nazwa przypomina mi sytuację sprzed wielu lat. Jedna z moich siostrzenic, zresztą kiedyś już wspomniana tu przy okazji "chleba naszego poprzedniego", miała kłopoty z wypowiedzeniem  ciasno zgrupowanych głosek jot i jot, jąkała się przy nich po prostu. Żartowano sobie z niej troszkę przy tej okazji, więc któregoś razu na prośbę babci  "Martuniu powiedz: ja jadłam jajeczko" - odpowiedziała - "Tak" i wzbudziła jeszcze większą radość wszystkich zgromadzonych. Zatem my na śniadanie często jadamy jajka, ja jadłam jajanki! Tak! Spróbujcie, może trafią w Wasz gust. Warto szczególnie, kiedy w domu zostaje czerstwe pieczywo. U nas rzadko odkąd sama piekę chleb, jednak czasem poniesie mnie i jest go za dużo.


Kroję tyle kromek, ile potrzebuję. Wycinam w nich spore otwory dowolnego kształtu, wycięte kawałki odkładam, będą potrzebne za chwilę.


Na sporej patelni rozgrzewam tłuszcz, na przykład masło najlepiej klarowane, nie dymi.


Krótko, na mocny ogniu podpiekam kromki z jednej strony, odwracam i od razu zmniejszam grzanie na lekkie i w każdą kromkę wbijam jedno jajko,


solę, pieprzę, posypuję ziołami, może być, co lubicie, ja daję tymianek, oregano i posypuję jajko, póki jest nieścięte, pokruszonym trochę chlebem wyciętym wcześniej.


Przykrywam patelnię i na słabym ogniu zostawiam na około 10-12 minut. Można krócej, jeżeli wolicie płynne lub półpłynne żółtko.


Gotowe po posypaniu dodatkowymi świeżymi ziołami. Choćby pietruszką. 


Jajka  różnie zrobione są u nas obowiązkowo na śniadanie w sobotę lub niedzielę, mniej wtedy pośpiechu i śniadanie zmienia się nie tylko w tankowanie paliwa na start, jest też dużo później niż w tygodniu. Taki sobie poranny, leniwy weekendowy rozruch, najfajniej, kiedy może być już na dworze. Lubicie? 


Smacznego!

#jajanki #grzankizjajkiem #sniadanie #wykorzystanieczerstwegopieczywa #itbmtt



niedziela, 12 czerwca 2016

Nasi wciągnęli ajrisz, a my danisz :) - Ciastka danisze z rabarbarem



Kiedy byłam dzieckiem, mówiłam jak dziecko, czułam jak dziecko, myślałam jak dziecko. A przede wszystkim miałam niespożyte zasoby energii jak dziecko. Teraz baterie słoneczne, którymi kiedyś sama się napędzałam wykorzystują moi synowie. Za to ja stwierdzam stanowczo, że nieprawdą jest jakoby rok za rokiem góry pod wpływem procesu wietrzenia traciły na wielkości. Wcale nie. Kiedy w czasach podstawówki wchodziłam z naszą grupą szkolnego koła PTTK na Waligórę, najwyższy szczyt  wałbrzyskich Gór Kamiennych, był on na pewno niższy, chyba o połowę, no, może jedną trzecią. Byliśmy tam niedawno rodzinnie i udało mi się podczas tego wypadu zasłużyć na ksywkę "Miss Zadyszka". Wilek został co prawda "Panem Ławeczką", ale prawda jest taka, że jemu powłóczące nogi, kiedy zbliżały się do czegoś dla niego atrakcyjnego, (czyt. ławeczka) zamieniały się nagle w turbo rakiety. I pomyśleć, że to mimo mojego wędrowania trzy razy w tygodniu. Godzina kijkowania po płaskim, to wyraźnie za mało na poprawę kondycji. Tak czy inaczej lubię te nasze  wyprawy. Zawsze będąc na takich wyjazdach cieszymy się nimi i obiecujemy sobie, że będziemy łazikować po górach częściej, szczególnie, że od domu do wybranych gór mamy godzinę, dwie jazdy. Jadąc na wycieczki przygotowuję zawsze prowiant. Wybory są różne, deserowo mogą to być danisze, pyszne listkujące ciastka drożdżowe, można je dowolnie nadziewać. Ciasto można przygotować nawet kilka dni wcześniej, tu jest przepis na ciasto duńskie  , na które potrzeba

350 g mąki pszennej 
15 g drożdży świeżych (lub 7 suchych)
1 łyżeczka soli
25 g drobnego cukru
250 g zimnego masła
60 ml ciepłej wody
125 ml mleka
1 jajko

Z tej ilości składników przygotowuję 8 dużych składanych ciastek i 2 placuszki, które lepiej podzielić, czyli kolejne 6 lub 8 porcji.



Ciasto można przechować albo już całkowicie gotowe jako płat w folii przez 4 dni albo przed wałkowaniem.
Kiedy planujemy już dokonać ostatniego aktu jakim będzie nadziewanie i pieczenie wyjmujemy je z lodówki i przystępujemy do szykowania nadzienia.
Już ostatni chyba czas na korzystanie z rabarbaru. U nas w daniszach w dwóch wersjach.


Kilka lasek pociętych na pół centymetra, dosłodzone kilkoma łyżkami cukru, cukrem wanilinowym i troszkę cynamonu. Mieszam, odstawiam, aby cukier z sokiem oblepił rabarbar słodkim syropem, a ja robię drugie wypełnienie
- orzechy włoskie drobno siekam,
- mieszam z łyżką miodu i
- kwaśną śmietaną, jeszcze kilka kropli soku z cytryny


Ciasto po około godzinie poza lodówką rozkładam na oprószonym mąką blacie, jeśli trzeba jeszcze trochę wałkuję, tak na pół centymetra.


Część ciastek będzie mieć postać podobną do ciastek z sieci z wielkim M. Kroję czworoboki, takie 15 na 20 kilka centymetrów, na jednej połowie nacinam kilka linii,
na drugą kładę sporo słodzonego rabarbaru, sklejam roztrzepanym jajkiem dociskając dokładnie, najlepiej przy pomocy drewnianej łyżki. Przekładam na blaszkę posmarowaną masłem lub papier do pieczenia.


Większe około 20 na 30 centymetrów nacinam trochę choinkowo, nakładam masę orzechową i na nią rabarbar, składam dosyć luźno podklejając roztrzepanym jajkiem


Odkładam na blaszkę. Przykrywam gotowe blaszki ściereczką na pół godziny. Rozgrzewam piekarnik do 180 stopni, bezpośrednio przed pieczeniem smaruję ciastka jajkiem, większe posypuję krojonymi orzechami.


Obie blaszki piekę równocześnie, bez nawiewu, 10 minut i znowu dziesięć zmieniając blaszki miejscami, górną na dół i odwrotnie.


Danisze są po prostu boskie lekko ciepłe, cudowne, jak pierwsze w historii zwycięstwo polskiej reprezentacji na Euro.


To chyba jedne z najlepszych ciastek, jakie robię. W sumie danisze są świetne także dlatego, że takie ciasto można sobie nadziewać czymkolwiek i zawijać na różne sposoby,
a efekt murowany.


Smacznego!

#danisze #zrabarbarem #ciastoduńskieprzepis #itbmtt