Moje przepisy

środa, 27 kwietnia 2016

Tu ti tu rum tu - i tarta kokosowa do rodzinnej herbatki




Od kilku lat Najlepszy z Mężów nie pije porannej kawy, upodobał sobie białą herbatę i zaczyna nią każdy dzień. Początkowo porzucił kawę całkowicie, z czasem przekonał się do jednego cappucciono dziennie, najchętniej takiego, które sam przygotuje w domowym zaciszu. Przyznaję, stało się i dla mnie ulubionym. Nie o kawie chcę jednak. Herbata. Herbata to jest temat. Nieskończony. Nie jestem jej znawczynią, ani nawet specjalną  koneserką. Mąż jednak jest. Jego zamiłowanie do tego szlachetnego napoju zaowocowało wkrótce specjalnym zaopatrzeniem kuchni. Pojawiły się różnej wielkości czajniczki, zaprzacze, puszeczki do przechowywania szlachetnych gatunków i mieszanek, a przede wszystkim nastały czasy rytualnego picia herbaty, zatem niezbędne stały się odpowiednie czarki i czareczki. Konsekwencją tych zmian stały się u nas herbatkowe wieczory. Po części z powodu ulubionego dziecięcego zajęcie, jakim jest przeciąganie w nieskończoność pójścia do łóżka, chłopcy zasmakowali  w herbacie. Myślę, że początkowo faktycznie przyłączali się do naszej wieczornej herbatki, żeby zostać dłużej na nogach, ale wreszcie pokochali te ostatnie chwile dnia nie tylko jako pretekst do czegokolwiek. Teraz  każdy z nas ma swoją ulubioną herbatę. Najśmieszniejsze jest, że mimo świadomości praktycznie żadnej różnicy między działaniem kawy i herbaty, nie zaprosilibyśmy dzieci na deser okraszony kawą. Herbatą raczymy się jednak wspólnie. Ot siła tradycyjnych zakazów!
Ciekawa jestem, czy macie w swoich domach jakieś prywatne rytuały, które Was scalają?
Jednym z przykładowych herbatkowych deserów jest kokosowa tarta. Ta dzisiejsza jest zainspirowana makaronikową tartą Doroty z Moich wypieków, zmieniłam parę rzeczy, choćby z powodu większej formy, jakiej użyłam.



Biorę na spód:
- 300g mąki pszennej
- 150g masła zimnego
- 80g cukru pudru
- szczypta soli
- 2-3 kostki lodu
- 2 jajka

Na stolnicę przesiewam mąkę i cukier puder, dodaję bardzo zimne masło i przy pomocy noża lub innego narzędzia siekam szybko do uzyskania drobnej kruszonki.


Następnie wbijam jajka, solę, lekko łączę raczej narzędziem nie ręką, chodzi o utrzymanie w miarę niskiej temperatury.


Bezpośrednio na ciasto ścieram szybko lód.


Używając lodu uzyskuje się odpowiednią temperaturę ciasta. Na koniec szybko zagniatam do uzyskania spójnego ciasta,


które da się uformować w kulę. Zawijam ją szczelnie w folię i odkładam na około pół godziny do lodówki.


Przygotowuję składniki do wypełnienia tarty.


Potrzebuję 3 jajka, 2 szklanki kokosowych wiórków, szklankę cukru,120g stopionego masła, łyżkę maki, średnią szczyptę amoniaku.



Jednak zanim wszystko połączę, wyjmuję ciasto, wałkuję na pół centymetra, układam na 28 cm  formie do tarty, lekko wysmarowanej masłem.


Nadmiar ciasta odcinam pozostawiając rant przy ściance formy, obcięte kawałki można wyłożyć dociskając do ciasta, lepiej jednak wykorzystać w małych dodatkowych foremkach. Nie trzeba ich nawet wypełniać masą. Można upiec i kilka dni przechowywać, są przydatne na przykład jako talerzyki do gałki lodów, wcześniej smaruję je lekko dżemem lub nutellą. Ciasto trzeba też ponakłuwać widelcem i ponownie odłożyć do lodówki.


Pora szybciutko przygotować masę kokosową. Jajka miksuję z cukrem.


Do bielejącego kogla-mogla dorzucam wiórki i wlewam wystudzone masło. Mieszam też z mąką i  amoniakiem.


Całość wykładam na podpieczony 15 minut w 200 stopniach spód i dopiekam 20-25 minut. Ostatnie kilka minut zmniejszam temperaturę do 170.


Upieczony na złoty brąz gotowy wypiek najlepiej sprawdzić drewnianym patyczkiem, powinien być suchy po nakłuciu ciasta. Lekko przestudzoną tartę można ozdobić posypując cukrem pudrem. 


Smakuje najlepiej całkowicie wystudzona


Spróbujcie w towarzystwie gałki lodów, najlepiej lekko kwaskowych, cytrynowych
lub z sorbetem.


Smacznego!!!!


I podajem oczywiście najlepiej od razu z herbatą: Two tea to room two :)
Please!

#tartakokosowa #itbmtt

niedziela, 17 kwietnia 2016

Racuchy double double - drożdżowe z jabłkiem


To nie będzie post zwieńczony wykwintnym niedzielnym daniem. Dzisiaj zaproponuję zwykłe drożdżowe racuchy z jabłkiem. W prawie każdym domu robi się je według starych domowych receptur, a chyba nawet częściej wedle maminych rad "na oko". Ja też najczęściej tak właśnie przygotowuję racuchy. Ostatnio chciałam jednak jakoś je spisać, żeby służyły kiedyś moim synom jako wskazówka do samodzielnego przygotowania tradycyjnej ciepłej kolacji. Za to temat przewodni postu pojawił się niespodziewanie dzisiaj
w naszych drzwiach, a był to mój bratanek. Jeden z kilku.
Kiedy miałam jakieś dziesięć lat wybrałam się samodzielnie na trzykilometrową wycieczkę do brata. Niewiele wcześniej opuścił rodzinny dom i przeprowadził się do młodej żony. Odległość nie była duża, ale emocje na tyle silne, że spotęgowały nawet głód, z jakim zjawiłam się w gościnnych progach bratowej. Pamiętam, że był piękny dzień, chyba kończyło się lato,  a z kuchni Basi wydobywał się jakiś nieziemsko cudowny zapach. Właśnie wówczas zostałam poczęstowana mięciutkimi racuchami z kawałkami jabłka. Obficie obsypane cukrem pudrem, cieplutkie, w towarzystwie zimnego mleka. Pychota! Jak widać zapamiętałam je na zawsze. I właśnie dzisiaj, kiedy przymierzałam się do opisania naszych podwójnych racuchów, zjawił się mój bratanek, najmłodszy spośród trzech, którymi obdarzyli świat mój brat i jego Basia. Przyjechał, aby zaprosić nas na swój ślub. Czy można mieć wątpliwości, że dwójka jest fantastyczną liczbą? Dwoje ich przecież tę decyzję podjęło. Świetna nowina!

Racuchy są double double, ponieważ praktycznie wszystkie wymagane składniki są podwójne. Biorę:

- ok. 400g mąki
- 2 szklanki mleka
- 2 dag drożdży
- 2 op. cukru wanilinowego
- 2 jajka
- 2 łyżki oleju
- szczypta soli
- 2 szklanki pokrojonych jabłek
- cukier puder do posypania gotowych racuchów
- odrobinę klarowanego masła do smażenia



Mleko w temperaturze pokojowej wlewam do miski, kruszę drożdże i rozcieram od razu także z cukrem. 


Następnie wbijam jajka, sól i stopniowo dorzucam mąkę wyrabiając rózgą cały czas.


Rozcieram do wyczerpania odmierzonej mąki. Pod koniec dodaję neutralny w smaku olej.


Ciasto jest konsystencji lekkiej śmietany. Jeżeli wolicie gęstsze, dodać można więcej mąki, tak do pół dodatkowej szklanki.


Przykrywam ściereczką ciasto i przygotowuję jabłka.


Trzeba je obrać i usunąwszy gniazda nasienne pokroić na małe cząstki. Przygotowuję około 2 szklanek pokrojonych kawałeczków. Można lekko je skropić sokiem cytryny, by wstrzymać ciemnienie.


Po ok. 2 godzinach (lub krócej) ciasto podwoi objętość. Łączę je z jabłkami,
mieszam delikatnie


i od razu rozpoczynam smażenie na gorącej patelni o nieprzywierającej powierzchni, dzięki czemu prawie obywam się bez tłuszczu. Lekko przecieram tylko dno masłem.


Odwracam drewnianą łopatką, kiedy na wierzchu racuchów pojawiają się pęcherzyki powietrza w strukturze ciasta.


Gotowe, lekko brązowe posypuję cukrem pudrem. 


Najlepsze są krótko po usmażeniu, odrobinę przestudzone, żeby nie parzyć ust i podniebienia, szczególnie wolniej stygnącym jabłkiem. 


Idealnie komponują się z zimnym mlekiem. Moje dzieci też tak myślą :)


Ach! wspomnienia!


Smacznego!


A jaki jest Wasz domowy przepis na racuchy?

#racuchy #racuchydrozdzowe #racuchyzjablkiem #kolacja #itbmtt

niedziela, 10 kwietnia 2016

"Odcienie miłości" A.Munro - osładzam prozę życia kanadyjskim torcikiem


W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeczytałam kilka książek autorstwa Alice Munro. Nie wiem, czy pisze tez inne formy, ja poznałam kilka zestawów opowiadań. Popularność Alice Munro w naszym kraju znacząco wzrosła po 2013, kiedy została uhonorowana literacką nagroda Nobla. Jej opowiadania wydają się takimi zwyczajnymi historiami, zdarzeniami często zbliżonymi do  znanych z własnego otocznia albo z opowieści dotyczących jakiś dalszych znajomych. Ich bohaterami są tak zwani zwykli ludzie. W zestawieniu z prostym, spokojnym językiem autorki otrzymujemy lekturę zachęcającą do ciągłego poszukiwania nowych tytułów pisarki. Jednak za każdym razem, kiedy zamykam książkę po jej ukończeniu, mam nieodparte wrażenie, że gdzieś między wierszami tkwi w opowiadaniach Alice Munro niespecjalna pochwała takiego zwyczajnego życia. Mam wrażenie, że Munro nie zezwala swoim postaciom na szczęście, są przecież tylko matkami, córkami, robotnikami, handlarzami, nauczycielami, profesji pojawia się wiele. Nie wygląda na to, by miały jakieś specjalne znaczenie. Wciąż mam uczucie czytając prozę tej kanadyjskiej noblistki, że człowiek jest skazany na wieczne niezadowolenie, nawet poszukujący, nieomal dotykający swego odkrytego z trudem celu, musi obejść się smakiem. Jakby pozostawał na zawsze głodny. Głodny życia, radości, miłości. W rezultacie Alice Munro jawi mi się jako pisarka smutku, zresztą w opowiadaniach, w które wplotła, jak przyznała, wątki z historii życia swojej rodziny, swoich przodków, ona sama nie wydaje się być osobą tryskającą radością. A szkoda, prawie na każdej obwolucie jej książek widnieje jej urocze zdjęcie, stojąc przy drzewie, patrzy prosto w obiektyw szeroko uśmiechnięta białowłosa kobieta. Gdybym miała szczęście spotkać się z nią, zapytałabym ją tylko o jedno, skąd  w jej świecie tyle przerażającej  atmosfery  beznadziejności. Powinnam porzucić czytanie tych prostych, smętnych historii. Jest jednak w jej słowach tak wiele siły, że nie sposób ich zaniechać. 
Warto jednak szczególnie podczas złej pogody i lekko dołującej lektury poprawić nastrój jakimś domowym smakołykiem. Zdecydowałam się dzisiaj na kanadyjski kruchy placek poznany w książce "Potrawy z czterech stron świata" Lekko zmieniony, przygotowany w tortownicy robi u nas za torcik orzechowy. Może zna go też pani Munro?

Jeśli Wy chcecie go poznać przygotujcie:
Na ciasto:
- 150g mąki
- 80g masła
- szczypta soli
- łyżka zimnej wody

na masę:
- 230g cukru pudru
- 60g maki
- 3 łyżki śmietany
- 50g masła
- 3 łyżki białego wina
- 120g rodzynek
- 60g orzechów włoskich
- szczypta gałki muszkatołowej
- szczypta soli
- 5 goździków
- 4 żółtka
- 2 białka

na polewę
- tabliczka gorzkiej czekolady
- 80g słodkiej śmietanki


Pierwszą czynnością jest wysmarowanie masłem tortownicy, moja ma 28cm. 


Siekam mąkę z zimnym masłem, wodą i solą. Kiedy wygląda jak drobna kruszonka, zagniatam szybko rękami, by uzyskać jednolite ciasto. 


Rozwałkowuję dość cienko i wykładam nim tortownicę.


Wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i piekę na złoto około 15 minut. Teraz warto też stopić masło, by miało czas przestygnąć.


Po włożeniu do piekarnika spodu przygotowuję masę odpowiedzialną za pyszny smak torcika. Orzechy mielę, łączę z rodzynkami, maleńką szczyptą soli i mąką oraz przyprawami, goździki należy zmiażdżyć lub zmielić.


Wszystkie jajka rozbijam i  oddzielam białka od żółtek. Dwa białka można wykorzystać do innych celów, dwa ubijam na sztywno.


Stopniowo dodaję cukier, wciąż ubijając.


Cztery żółtka rozbijam widelcem i łączę z ubitą pianą.


Delikatnie mieszam do połączenia. Dodaję mąkę. Mieszam. Mąkę można też dodać do bakalii i równomiernie rozprowadzić.


Stopniowo łączę lekko mieszając pianę z bakaliami z pozostałymi dodatkami smakowymi.


Na koniec dolewam masło.


Dodaję wino.


Tym razem wytrawny riesling, świetnie pasuje.


Mieszam do połączenia składników.


Rozprowadzam masę na PRZESTUDZONYM spodzie.
Wkładam do piekarnika rozgrzanego do 220 stopni, ale UWAGA - już po 5 minutach zmniejszam do 170 stopni i piekę ok. 40 minut. Trzeba sprawdzić drewnianym patyczkiem, czy ciasto jest dopieczone. Patyczek wyjęty z masy musi być suchy .


Lekko wystudzony torcik polewam polewą, ale nie jest to niezbędne, jest bardzo smaczny także bez niej. Polewę przygotowuję ze stopionej czekolady wymieszanej ze śmietanką.


Ozdabianie bywa różne, czasem są to jak widać połówki słodkich migdałów, pozbawione skórki, dzięki kąpieli w gorącej wodzie.


Uwierzcie - ten torcik ma wyjątkowy, zupełnie odległy od naszych "polskich", smak.



Kiedy wiosna robi sobie od nas wagary, pocieszmy się czekoladowym słońcem we własnej kuchni.

Smacznego!

#kruchyplacekkanadyjski #torcikorzechowy #itbmtt