Moje przepisy

poniedziałek, 2 maja 2016

"Wsiąść do pociągu byle jakiego..." - mam pociąg do pieczenia; pizzugette/pizzeryjki, czyli wariacje na temat pizzy.



Kiedy byłam mała, kilka razy wyjeżdżałam z rodzicami i siostrą na wspólne wczasy. Niezależnie od kierunku i odległości jechaliśmy pociągami. Teraz patrząc na nasze przygotowania do wyjazdów, nawet tylko weekendowych, myślę z podziwem o mamie, która potrafiła zapakować naszą czwórkę na dwutygodniowe wczasy tylko w dwie, wcale nie największe walizki. To oczywiście zrozumiałe, jechaliśmy przecież najpierw niewielkim autobusem do dworca we Wrocławiu albo kilometr do najbliższej małej stacyjki kolejowej. Często musieliśmy  w podróży w błyskawicznym tempie przesiąść się z pociągu do innego. Tata dbał o bagaż większy, a mama zajmowała się podręcznym z przygotowanymi wiktuałami i pilnowała, abyśmy nie zgubiły się w wakacyjnym, nerwowo pędzącym z peronu na peron tłumie. Pociągi były często przepełnione, wyprawa wydawała się zawsze bardzo długa, niezależnie od tego, czy jechaliśmy w lubuskie, czy na Mazury, czyli bliżej lub dalej. Dziecko, jakim byłam, patrzyło na świat zza szyby mknącego ze stukotem kół pociągu zawsze jak na inną rzeczywistość. Inną, nieznaną, przez to ciekawszą, obcą, zawsze wartą oglądania. Może właśnie w związku z tymi rodzinnymi wczasami, tak bardzo lubię pociągi. Odkąd wszędzie jeździmy samochodami chyba nawet jeszcze większym sentymentem je darzę. Przenosi się to również na stacje kolejowe, ale raczej już tylko te małe, gdzie ławki gubią się często w zieleni, budynek stacji wygląda jak posterunek pilnujący porządku, a wokół roztacza się jakaś nieuchwytna aura równoczesnego spokoju i wyczekiwania. Moi synowie  nie znają magii, jaką jest daleka podróż pociągiem. Raz tylko jechali strasznym składem z Wrocławia do Śremu, nie było mnie wtedy z nimi, ale Mąż określił ten wyjazd, jako najgorszą reklamę PKP od lat. Szkoda. Nigdy nie będą wiedzieć, co można czuć siedząc na schodkach otwartego wagonu piętrowego, mijającego nocą Wolsztyn. Dla mnie spojrzenie w jakiś ciemny park/las? był przyczynkiem do budowania piętrowych historii o złym i dobrym kryjącym się w mroku gałęzi. Kocham pociągi! I chociaż oczywiście nie podróżowałam z rodziną pociągami o napędzie parowym, szczególnie podobają mi się właśnie parowozy. Kilka lat temu, odwiedzaliśmy już Muzeum Kolejnictwa w Kościerzynie na Kaszubach. Wydaje mi się, że wówczas byli bardziej zainteresowani wszystkim dookoła. Może zresztą spokój, brak innych zwiedzających, tak im się podobał. Dość powiedzieć, że wczorajsza wycieczka do Muzeum w Jaworzynie Śląskiej nie zachwyciła ich jakoś specjalnie. W sumie najwięcej radości mieliśmy chyba w wesołym samochodzie, całą drogę okraszoną ochrypłymi śpiewami Starszego z tekstami wymyślanymi ad hoc. No głupawka na całego.
Mnie jednak cieszyły stare, poczerniałe dymem i smarami pojazdy, kojarzą mi się nieodmiennie magicznie, jak obietnica czegoś wspaniałego, co nadjedzie wraz z gwizdem lokomotywy.
Mało prawdopodobne, by podobne tajemnicze nastroje kiełkowały w Chłopakach pod wpływem spojrzenia na historię automobli.
Oby chociaż wspominali z radością nasze rodzinne wycieczki i wakacje.   Najczęściej wybierając się na krótkie jednodniowe eskapady przygotowujemy sobie niekłopotliwy prowiant, który pozwoli nam pozostawać dalej od cywilizacji. Tym razem przygotowałam zainspirowane "internetami" pizzugi (mariaż pizzy z maczugą), to znaczy ukryte w cieście drożdżowym, nadającym się także na tradycyjna pizzę, tradycyjne dodatki jak salami, sos pomidorowy i ser. Oczywiście miała być mozzarella, ale złe Tesco 30 kwietnia ulokowało na swoich półkach paczkę z datą 14.04, a zadumany Mąż nie zauważył, chwycił i skończyło się na goudzie, na szczęście obecnej w domu. Trochę gorzej przez to się zwijało, powinnam ją zetrzeć, ale kostki też mogą być.

Najpierw trzeba zająć się ciastem. Biorę:
- 600g mąki pszennej  typ 650
- 32g świeżych drożdży
- 1 łyżeczkę cukru
- 2 płaskie łyżeczki soli
-350g ciepłej wody
- 3-4 łyżki oliwy
- 1 jajko


Przesiewam mąkę do naczynia słusznej wielkości. W małej miseczce umieszczam rozdrobione drożdże.


Dodaję do nich cukier


i łyżeczkę mąki (z odmierzonej całości)


ze dwie łyżeczki wody


mieszam na pastę, oprószam odrobiną mąki i w cieple odstawiam na 15 minut


po tym czasie już obudzone drożdże umieszczam w dołeczku mąki, lekko mieszam na razie sam środek, powoli dolewam wodę i zagniatam około 8 minut ciasto do uzyskania jednolitej masy. Łączę z oliwą, zagniatam chwilę


formuję kulę, jeszcze odrobinkę wygładzam dłonią z odrobiną oliwy. Przykrywam i odstawiam w cieple, na przykład w okolice kuchenki, na której gotuję właśnie zupę. 


Ciasto rośnie sobie minimum godzinę, najlepiej półtorej. Spektakularnie wypełni naczynie.


Przekładam je wówczas na omączony blat i dzielę na 8 części


ciasto jest bardzo wdzięczne do pracy, bez udziału wałka rozciągam je dłońmi nadając kształt pasów o szerokości około 10cm i długości około 40


Rozprowadzam na nich dowolny sos pomidorowy,


dachówkowo układam salami


następnie ser - najlepiej mozzarellę w plastrach, u nas wersja z goudą


następnie zlepiam brzegi ciasta ze sobą, zamykając wewnątrz nadzienie



Zawijać można dowolnie, u nas świderkowa maczuga. Przykrywam ściereczką na około pół godziny


Smaruję roztrzepanym jajkiem i posypuję odrobinkę grubą solą i ziołami
(tymianek i oregano)


Jeżeli nie możecie od razu piec pizzeryjek, można je okryć i na czas do kilku godzin umieścić w lodówce. Piekę 30 minut, wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni, ale kiedy skończy się czas pozostawicie 10 minut w stygnącym piekarniku. Staną się bardziej chrupiące. Studzę na kratce.



Smakują bardzo pysznie cieplutkie, ale jedzone na wycieczce już całkiem wystudzone są także warte spróbowania.

My się raczymy takimi specjałami. A ja i tak będę zawsze wspominać kanapki, które mama zabierała w podróż. Kiedy tylko lokowaliśmy się w przedziale pociągu dalekobieżnego, moja siostra przytulała głowę do zasłonki z nadrukiem PKP i po chwili drzemała, a ja nieodmiennie dopomniałam się poczęstunku. Kompletnie nieważne było, że krótko przed początkiem podróży wszyscy jedliśmy porządny posiłek. Ja w podróży byłam głodomorem, siostra  śpiochem. Jakie piękne były tamte czasy!
A w Jaworzynie Śląskiej przy bramie wejściowej stoi piękna ciuchcia lekko zbliżona wyglądem do tej, którą profesor z "Powrotu do przyszłości" uruchomił, by przemierzać dowolnie czas. Szkoda, że jej nie umiem w tym celu uruchomić.

#pizza #pizzazawijana #drożdżowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz