Moje przepisy

niedziela, 18 grudnia 2016

Pieczarkowy krem, taki w sam raz ;)



Jestem, ciągle jestem. Słabo z zaglądaniem tu na stronę, którą chciałabym prowadzić zdecydowanie regularniej i częściej. Bardzo doskwiera mi, że stało się w moim życiu aktualne narzekanie na brak czasu i zmęczenie. Do głowy ciągle przebijają się słowa "jestem taka, jestem taka zmęczona, bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa". A tu ciągle okazuje się, że kiedy wszystko wydaje się skończone, nagle szczerzy zęby jakaś niecierpiąca zwłoki sprawa. Nie lubię tak. Mój Mąż w związku z tym śmieje się, że cały wolne dni spędzam w kuchni. Co jednak robić, właśnie kuchenna produkcja (Mąż twierdzi, że nadprodukcja) daje mi relaks i choćby krótkotrwałe rozluźnienie. Toteż piekę sobie, gotuję, myślę albo wręcz przeciwnie staram się wyłączyć wszystkie nitki myśli, by odciąć je od całotygodniowej gonitwy problemów. Skupienie na kombinowanym pomyśle kulinarnym, nawet proste odtworzenie czegoś nowego, co zaciekawiło mnie w różnych źródłach lub sięganie do starych rodzinnych przepisów pozwala mi poczuć spokój. Szczerze mówiąc pomaga to także wtedy, kiedy ponoszę klęskę. Przecież nie zawsze wszystko się udaje, czasem próbować muszę kilka razy. Czasem muszę zrezygnować. Pomysł był do bani. I wiecie, co jest w tym najlepsze? Zawsze można zacząć od nowa. Dzięki podobnym działaniom powstała kremowa zupa pieczarkowa, jaką chcę się dzisiaj z Wami podzielić. 
Pieczarkowa może być alternatywą zup grzybowej nawet na stole wigilijnym. My do naszej lubimy ciasteczka z francuskiego ciasta posypane kminkiem, gruba solą lub makiem.
Zaleta podstawowa: zupa jest szybka!

Potrzeba:
- ok. 20szt. średnich pieczarek
- 1 cebula
- 1 marchewka
- 1 łyżka masła klarowanego
- 1l wody
- 0,5l mleka
- 1 szklanka śmietanki 30 lub 36%
- 3 łyżki maki ryżowej
- sól, pieprz
- pęczek ŚWIEŻEJ natki pietruszki


Pieczarki obieram i kroję, podobnie cebulę i marchewkę. Rozgrzewam masło i szklę na nim wszystko. Solę, pieprzę. Zalewam ZIMNĄ wodą i mlekiem i gotuję do miękkości. Następnie miksuję gładko warzywa i pieczarki.


Mąkę rozprowadzam w zimnej śmietance, hartuję częścią gorącej zupki i wlewam do całości energicznie mieszając do zagotowania. Dorzucam posiekana natkę i podaję z jeszcze ciepłymi ciasteczkami z francuskiego ciasta. Idealnie pasują wypieczone w kształcie malutkich grzybków :)


Zupka jest niezwykle aksamitna, intensywna i wspaniale rozgrzewająca. Kusi mnie, by następnym razem spróbować zapiec ją pod czapeczką z francuskiego ciasta. Czy to będzie udany pomysł? Zobaczymy!


Biorąc pod uwagę prostotę wykonania tej zupki, myślę, że każdy bez strachu może ją wypróbować.


SMACZNEGO!!!


#kremzpieczarek #zupakrempieczrkowa #krempieczarkowy #itbmtt


środa, 26 października 2016

Jestem luźny, jestem luźny tak... - Kurczak nadziewany, czyli risotto nel pollo


Nie znoszę, kiedy w różnych sytuacjach, błahych czy ważnych mój Mąż radzi mi "Wyluzuj bejbe". No nóż mi się otwiera w kieszeni, nawet wówczas, gdy nic tam nie ma. ;) Jakoś tak mam, że to zdanie podnosi mi poziom "wnerwa" i skutki ma dokładnie odwrotne. On świetnie się orientuje, jaka będzie moja reakcja, a zatrzymać tych dwóch słów za zębami nie umie. Dlatego cieszę się, że po lekturze książki "Każdy szczyt ma swój czubaszek" , mam doskonałą ripostę dzięki Marii Czubaszek, a brzmi ona: Ja jestem spokojna, tylko staram się tego nie okazywać.
Za to wyluzować mogę, ale nie "się", lecz chętnie każdy drób. Luzowanie, to  inaczej po prostu odkoszczenie, czyli wyjęcie z kurczaka lub innego ptaszyska kości. Wyjmuję wszystkie poza udowymi i skrzydłami. Potrzeba do tego ostrego noża i na początek sporo cierpliwości, ale z czasem, przy nabraniu wprawy, nie zabiera to dużo czasu. Do tego  usunięcie kości zmienia zupełnie ilość porcji z jednego kurczaka, dlatego mój dzisiejszy autorski przepis jest świetny na taki okres, jak przed nami. Początek listopada to czas rodzin, wspomnień o nieobecnych bliskich i podróży, oczywiste, że warto znaleźć potrawy, które można przygotować z wyprzedzeniem i podzielić na większa liczbę biesiadników. Tak jest w przypadku pieczonego drobiu, wcześniej odkoszczonego i nadzianego dowolnym farszem. Może być mięsny, z kaszy, ziemniaków lub, jak u mnie dzisiaj, z ryżem  i dodatkami czyniącymi z niego egzemplarz nieco włoski.

Dzisiejszy wymaga przygotowania:
- 1 sporego kurczaka 1,5 do 2kg
- 1,5 szklanki ryżu
- 1 duże jajko
- 50g startego parmezanu
- 100g pikantnego sera żółtego (tu: cheddar)
- duuuża garść liści bazylii
- sól, pieprz
- łyżka suszonej bazylii
- łyżka oliwy


Zaletą tak przygotowanego kurczaka jest możliwość zrobienia  dania nawet 2 dni przed podaniem. Zacząć trzeba od delikatnego nacinania tuż przy kostkach, ostry i nieduży nóż prowadzić należy ostrożnie kierując ostrze zawsze w kierunku kości, żeby nie nadciąć mięsa lub skóry. Najpierw nacinam od jednej strony, potem odwracam i postępuję tak samo, bardzo ważne, by usunąć bardzo drobne, ale niebezpieczne, bo ostre kości "obojczykowe". To te drobne kostki w prawym, górnym rogu zdjęcia. Oczywiście usunięte kości korpusu można wykorzystać do przygotowania zupy. Kuper odcinam i wyrzucam.


Wyluzowanego kurczaka nacieram na zewnątrz i wewnątrz solą, pieprzem i suchą bazylią. Na tym etapie może sobie trochę w lodowce poleżakować wyluzowany, a dla mnie jest czas na przygotowanie farszu.


Ryż gotuję, ale tak by był nadal lekko twardawy. Kiedy przystygnie  dodaję starty parmezan, pokrojony w kostkę ser, lekko poszarpaną bazylię i żółtko. Lekko podsypuję pieprzem, raczej nie solę ze względu na słony parmezan. Ubijam na sztywno białko ze szczyptą soli i także łączę z całością.


Kurczaka przed napełnieniem nadzieniem zszywam bawełnianą nitką, otwór po szyjce oraz dół tuszki, ale pozostawiając niewielką szczelinę, przez nią umieszczam wewnątrz cały farsz.


Zszywam do końca i rozprowadzam nadzienie by wypełniało całość, powinno być wciąż dosyć luźno, podczas pieczenia farsz powiększa swoją objętość i zaokrągli ładnie ptaszka, nadmiar nadzienia powoduje pękanie.


Nacieram jeszcze gotowego do pieczenia kurczaka i przykrywam. Wkładam do zimnego piekarnika, ustawiam temperaturę na 190 stopni i czas na 90 minut. Po godzinie można lekko podlać wierzch płynem powstającym podczas pieczenia.


Dla pewności, że jest gotowy można sprawdzić nakłuwając dosyć głęboko ostrym cienkim patyczkiem. Jeżeli wypływający płyn nie jest podbarwiony na różowo, a skórka ma pożądany złoty kolor, kurczak jest gotowy. 


Można oczywiście jeść od razu, najlepiej podając do niego sałatkę z pomidorów.


Natomiast przygotowanie nadziewanego kurczaka dzień wcześniej,  pozwala na podzielenie go na  skromniejsze   plasterki, upieczony tak kurczak z mięsnym farszem może nawet być na zimno dzielony jak wędlina.


Pokrojony zimny przed podaniem wędruje przykryty na krótkie podgrzewanie do piekarnika. Można dzięki temu grzać tylko wybraną liczbę porcji albo całość.


Smacznego!!!

#kurczaknadziewany #kurczakfaszerowany #nadzienieryzowe #niedzielnyobiad #itbmtt

środa, 12 października 2016

Tarta Papay style - szpinakowa tarta ma tę moc



Czasem trzeba sobie odpuścić. Uspokoić, nie brać na głowę zbyt wiele. Teraz, kiedy dni są coraz krótsze, dzień rozpoczynamy z nocnym widokiem za oknem, łatwo o depresyjne nastroje tu i tam. Chłopaki wstają jacyś tacy inni, marudzą, że noc, że pomyłka, że do łóżka... Dlatego uznałam, że można jednak czasem się pooszczędzać, choćby ułatwiając sobie kuchenne życie. Moja niknąca częstotliwość zamieszczania nowych postów jest wskazówką, jak mocno zagarnęła mnie w swoje mroczne objęcia praca. I z przykrością widzę ją właśnie w nieco przyciemnionej barwie. Dlatego, reasumując,  mam dziś proste danie w kolorowym wydaniu, by uciekać od szarości życia i wykorzystuję gotowe ciasto francuskie prosto ze sklepu, czasu zabrakło na przygotowanie domowej podstawy tarty. Ostatnio nieomal nadużywam szpinaku. Najczęściej baby w jego cudownej naturalnej postaci, ale dzisiaj  wykorzystuję prawie gotowca. Nie jest to jednak istotne. Istotą sprawy jest uzyskanie pożywnego, zdrowego i pełnego zielonej nadziei talerza o magicznej mocy, jak w tej starej kreskówce, gdzie marynarz Papay, wzmocniony puszką szpinaku, mógł góry przenosić bez wysiłku i przeszkód. Też tak chcę. Dlatego będę ciągle próbować. Może po kolejnej takiej szpinakowej kolacyjce poczuję te moc?
Spróbujcie ze mną.

Przygotujcie dla:
- 1 płat gotowego ciast francuskiego
- 1 op. szpinaku ok. 400g
- 4 jajka
- 100g sera cheddar
- kubek gęstej kwaśnej śmietany
- 1 ząbek czosnku
- 1 łyżka masła lub oliwy
- szczypta gałki muszkatołowej
- sól, pieprz
- pomidorki koktajlowe i liście młodego szpinaku do podania, oliwa


Na maśle przygotowuję szpinak do uzyskania ciepłej masy, którą wzbogacam posiekanym czosnkiem i gałką.


Wysmarowaną dużą 30cm formę do tarty wykładam ciastem, nadmiar należy odkroić i pozostawić do ozdobienia wierzchu tarty. Ser trę grubo, jajka roztrzepuję ze śmietaną, sola i pieprzem.


Mieszam wszystko ze szpinakiem i serem.


Jednolitą masę wykładam na ciasto, którego odcięte fragmenty umieszczam na wierzchu.


Całość wkładam do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika, po 10 minutach zmniejszam temperaturę do 180 i piekę jeszcze 15. Sprawdzam patyczkiem, czy cała masa na bazie jajek jest już odpowiednio zapieczona.


Tarta ozdobiona świeżym szpinakiem i pomidorkami po bardzo lekkim przestudzeniu ląduje pokrojona  w apetyczne trójkąty na talerzach . Podaję z prostą sałatka z tych samych składników, po prostu listki szpinaku z pomidorkami lekko doprawione i skropione oliwą.


Lubię tarty na słono, chyba nawet bardziej niż ich wersje deserowe. Szpinakowa to tylko jedna z propozycji. Pyszne są też pieczarkowe, paprykowe, z cukinią. Możliwości wiele.


Danie jest naprawdę szybkie, w zasadzie wszystko robi się już w momencie odpalenia piekarnika, więc po jakiś 40 minutach od punktu 0 można już zasiadać do stołu.


Polecam gorąco! Termometr idzie w dół, gorące kolacje  idealnie wpasowują się  w jesienne menu.


Mangiamo!!!


#tartaszpinakowa #cieplakolacja  #tartanasłono #prostedanie #itbmtt

niedziela, 2 października 2016

Barbabietolaccio :) - buraczki alla carpaccio


Ale się robi jesiennie! Drzewa przebierają się w złote barwy, niektóre wstydzą się tak bardzo swej urody, że aż rozpromieniły  swoje liście rumieńcem, jakby przeczuwały już swą nadchodzącą nagość. Jesień kojarzy mi się nie tylko z obrazami przemienionych drzew, które zresztą kocham, jesień to jeszcze pora zbiorów wielu warzyw. Kryją w sobie tyle samo smaków, co wartości. Przykładem są czerwone buraki, które od jakiegoś czasu przygotowuję nie tylko po ugotowaniu, mają bardziej słodki, głęboki smak, kiedy się je upiecze. Wystarczy je wyszorować, owinąć folią i do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni. Zależnie od wielkości pieką się do miękkości od jednej do półtorej godziny. A później przestudzone łatwo pozwalają obrać się ze skóry i poddać wybranemu przepisowi. Można zetrzeć do zasmażenia, przygotować z chrzanem na ćwikłę, dodać do dowolnej postaci  barszczu albo przygotować sałatkę. Jeden z przykładów sałatki, którą można podać jako przystawkę lub całkiem dobre, lekkie danie jest moja dzisiejsza propozycja. Całkiem pokaźny dodatek orzechów i miodu sprawia, że buraczane carpaccio jest  zasobne w kalorie, a bogactwo minerałów wszystkich jego składników jest nie do pogardzenia. Buraki, miód, orzechy - czyż można spakować w jednym drobnym daniu więcej substancji, które w medycynie naturalnej traktowane są jak leki. Na dodatek jeszcze lniany olej i jego dobroczynne Niezbędne Nienasycone Kwasy Tłuszczowe.
Nie ma się co zastanawiać, szykujcie:
- upieczone buraczki zbliżonej wielkości
- kilka łyżek oleju lnianego
- miód naturalny płynny
- ocet balsamiczny
- orzechy włoskie
- sól, pieprz


Ilości poszczególnych składników sosiku zależy od tego, ile jest naraz przygotowanych buraczków. Na taki duży około 35 centymetrowy półmisek biorę 2 dosyć duże buraki, wówczas na sos potrzeba około 6 łyżek oleju, 2 łyżki miodu, 2 łyżki octu, porządną garść orzechów, sól i pieprz. 


Drobniutko siekam orzechy. Wszystkie pozostałe składniki sosu umieszczam w słoiczku i mocno zakręciwszy, mieszam, energicznie wstrząsając do uzyskania płynu o jednolitej postaci.


Rozsypuję równomiernie orzechy na buraczkach, które wcześniej, bardzo cieniutko pokrojone, układam dachówkowo na półmisku.
Następnie na powierzchni całości rozlewam sos, tak by znalazł się na każdym plasterku buraczków. Jeżeli barbabietolaccio* będzie zajadane później, trzeba je przykryć folią, żeby nadmiernie nie przesychało i  schować w chłodne miejsce.


Warto spróbować!

*włos. barbabietolo = burak

#sałatkazburaczków #carpacciozburaczkow #wegetariańskie #wege #itbmtt


czwartek, 22 września 2016

Śniadaniowe placuszki z borówkami na jesienne poranki


Nagle znika, tak samo szybko jak przychodzi. Lato oczywiście. Znalazłam w tym pewną zaletę. Dla osoby, która, tak jak ja, lubi pieczenie niezwykle ważną. Gdy spada temperatura,  łatwiej grzać się w kuchni i przy  piekarniku. Dobrze grzać się już od rana. Słuchałam kiedyś porad dietetyczki rozprawiającej nad przewagą ciepłych posiłków na śniadanie, szczególnie dzieciom nakazywała je serwować, nawet jeśli miałby to być odgrzewany z poprzedniego dnia obiad. Obiad na śniadanie to może niekoniecznie, ale już śniadanie na obiad? Czemu nie, jeżeli będą to pyszne, delikatne a sycące placuszki. Można je posmażyć bez dodatków albo jak u nas z cudownymi borówkami. Taki "puste" można potem serwować z dowolnymi konfiturami. A jak je zrobić ?

Trzeba przygotować
- 400g maki tortowej
- 50g cukru
- 1 łyżeczkę proszku do pieczenia
- 1 łyżeczkę sody

- 3 jajka
- 50g stopionego masła
- 150g jogurtu
- 100ml mleka

- trochę borówek lub jagód (można bez nich)
- ew. cukier puder do posypywania
- ew. konfitury do podawania


W sporej misce wymieszać przesianą mąkę z wszystkimi sypkimi składnikami, a w drugim naczyniu jogurt, śmietanę, ŻÓŁTKA i przestudzone masło.



Potem połączyć suche z mokrym i ubić na sztywno białka z odrobinką soli. Połączyć ubitą pianę z ciastem, mieszać delikatnie.


Teraz pora na borówki, jeżeli ich używacie, dodać taką niepełną szklankę.


Smażę z obu stron na złoty kolor na patelni ledwie muśniętej masłem klarowanym.


Smażone z owocami podaję ze słodkim sosikiem z cukru i śmietany oraz ze świeżymi borówkami. Są cudowne nie tylko ciepłe, chociaż z tej porcji niewiele zostało do wystudzenia. A powstaje z niej około 24 sztuk niemałych placuszków.




Teraz, kiedy jesień już nie w progu, ale wsadziła już nie tylko stopę za próg, ale całą swą postać, warto wygrzebywać coraz więcej pomysłów na cieplutkie śniadania. Weekend tuż tuż, w tygodniu słabo z czasem, ale sobota czy niedziela nadaje się wyśmienicie do rodzinnego robienia tych pysznych placuszków. Smacznego!


#placuszkisniadaniowe #zborowkami #sniadanie #aniechtylekrosnie #itbmtt

wtorek, 13 września 2016

Zupa krem z porów


Czasami zapominam, że wrzesień w większej części jest jeszcze miesiącem letnim. Tego roku pogoda nie pozwala o tym zapomnieć. Skwar i schnące trawy przypominają, że mamy ciągle lato. Tak się złożyło, że mamy pod dachem reprezentację pełnego roku. Starszy syn reprezentuje lato, młodszy jesień, mnie przypadł w udziale okres zimy, a nasz rodzinny optymista, czyli Mąż  urodził się wiosną. W sumie to mało znaczący drobiazg, ale jakże miło myśli mi się, że i to nie jest przypadkowe, że to symbolizuje naszą pełną, dobrą formę. Taką stałość, wciąż tę samą, choć każdego dnia zmieniającą się. Tak dokładnie jak pory roku.
Przychodzi koniec wakacji i oczywiście szkoła. Trzeba wejść w pewien szkolny i domowy rygor, żeby wszystko zagrało. Mam trochę maniakalny stosunek do zup, może nawet przesadzam z oceną ich wagi w diecie dzieci. Dlatego teraz, kiedy często zdarza się, że chłopcy muszą sami zjeść pierwszy posiłek po powrocie ze szkoły, robimy wszystko, aby w lodówce czekała na nich jakaś prosta zupa, którą grzeją sami i ładują się nią przed popołudniowymi zajęciami. Zadaniami, treningami, rowerami.... Mamy dosyć szeroki repertuar zup, ale są w naszym jadłospisie takie, które pojawiają się częściej. Wszyscy chętnie jemy zupy kremowe, jednym z przykładów jest krem z porów z nutą curry. Prosta i szybka zupka.

Aby przygotować 8 porcji, robię oczywiście zawsze zupę na dwa dzionki, potrzeba:
- 2 duże lub 3 średnie pory
- 4 średnie ziemniaki
- łyżka masła
- łyżka przyprawy curry
- ok. 2 litrów lekkiego rosołu
- sól, pieprz,
- pół szklanki śmietanki, minimum 18%, 30% nawet lepiej
- koperek
- 2-3 kromki pieczywa typu bagietka na osobę
- kilka łyżek oliwy 

Pory oczyszczam z pierwszej warstwy, odcinam części bardzo twardych, ciemno zielonych liści, te jasne kroję razem z białymi częściami po uprzednim dokładnym umyciu warzyw. Kroję wszystkie na pół centymetra i dorzucam do garnka z rozgrzanym masła. Mieszam i dodaję curry. Chwilkę grzeję często mieszając. Po kilku chwilach wlewam rosół i kiedy zagotuje się dorzucam pokrojone w kostkę obrane ziemniaki. Gotuję do ich miękkości i miksuję na gładko całość. Stawiam garnek znowu na kuchence i zabielem zupę roztrzepaną śmietanką hartowana kilkoma łyżkami zupy. Jak chcecie gęstszą można w zimnej śmietance rozprowadzić łyżkę lub dwie mąki. Zagotowuję i wyłączam. Dosmaczam solą i pieprzem.  Dodaję posiekany koperek. Podaję z grzankami zrumienionymi na oliwie i natką pietruszki.
I już.
Zjedzone :)   


Smacznego!


Oj! A to skąd się tu wzięło?! Ach! to oczywiście inkarnacja mojego marzenia o spędzaniu połowy dnia, czyli nasza kotka Kotka. Zajęta. Ma właśnie ciężką dniówkę, śpi dopiero kilkanaście godzin. Ciiiii.....



#zupaporowa #kremzporow #itbmtt

niedziela, 11 września 2016

Pełnoziarniste muffiny czekoladowe z malinami






Są takie dwa filmy pełne słodkiego świata. W obu występuje Johnny Depp. Przypadek? Nie sądzę,  jego piękne oczy same są jak czekolada. Pierwszy tytuł to "Czekolada", drugi "Charlie i fabryka czekolady". Bardzo lubię Johnny'ego.. Podobają mi się jego obłędni bohaterowie, trudno wskazać jakąś "normalną" postać z jego dorobku. Poczynając od  Gilbert'a Grape'a, kończąc na Kapeluszniku. Uwielbiam jego  tajemniczy błysk oka, spokojny uśmiech skrojony idealnie na każdą okazję i talent do totalnej metamorfozy zawsze idealnie wpisany w rolę. Jestem przekonana, że on sam lubi czekoladę, tę - przewrotnie mówiąc -  wersję owocowej sałatki, przecież kakaowiec jest rośliną, a czekolada, choć daleko umiejscowiona, jest po prostu jego owocem ;) Znany amerykański  dietetyk Michael Levine stwierdził słusznie: "Z chemicznego punktu widzenia czekolada to najbardziej perfekcyjny pokarm na świecie", nie będę z tym dyskutować.
Wśród słodyczy czekolada, zwłaszcza gorzka, jest moją  faworytką, po niej  beza. Ponieważ bezę połączoną z obecnymi ciągle w naszym ogródku malinami już przedstawiałam, proponuję dziś połączenie malin z mocno czekoladową, zdrowszą, bo pełnoziarnistą, wersją muffinek. Przepis ze zmianami pochodzi ze strony mojewypieki.com

Przygotujcie sobie wcześniej:
- 220g mąki pszennej pełnoziarnistej
- 60g otrębów jęczmiennych
- 50g kakao
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- łyżeczka proszku do pieczenia
- szczypta soli
- 1 szklanka kefiru
- 3 duże jajka
- niepełna szklanka cukru trzcinowego ciemnego
- niepełna szklanka oleju słonecznikowego
- 100g czekolady posiekanej
- szklanka opłukanych malin
- cukier puder do posypania


W pierwszym naczyni umieszczam mąkę, dodaję sól, otręby


kakao, proszek i sodę i mieszam wszystko dokładnie.


W drugim naczyniu mieszam jajka z kefirem


łączę lekko ubijając z olejem. Warto już rozgrzewać piekarnik do 170 - 180 stopni.


i cukrem.


Następnie dodaję wymieszane suche składniki.


Mieszam do uzyskania jednolitej konsystencji.


Na koniec dodaję posiekaną czekoladę. Mieszam, żeby równomiernie rozprowadzić ją w cieście.


Za pomocą małej chochli, jakiej używam do odmierzania ciasta na jeden naleśnik, odmierzam ciasto do foremek, silikonowych i papilotek papierowych.
Porcja daje 18 sporych muffinek.


Na koniec na każdej umieszczam kilka malin. Wędrują teraz do rozgrzanego piekarnika. Jeśli jak ja, musicie piec na dwóch poziomach, w połowie pieczenia możecie zamienić porcje miejscami.


Piekę do suchego patyczka, około 15 do 20 minut.


Nim wyjmę babeczki z foremek chwilkę stygną na kuchennej kratce. 


Są naprawdę przepyszne, choć pełnoziarniste bardzo delikatne i równie smaczne kolejnego dnia.


Po przestudzeniu posypuję lekko pudrem. 


A czekolada? Gra tu pierwszoplanową rolę. Pieści cudnie kubki smakowe od pierwszego do ostatniego kęsa. W zależności od tego jakiej użyjecie czekolady muffinki będą różnie darzyły Was swą słodkością.


Obecność lekko kwaśnych po pieczeniu malin skoryguje słodycz nawet mlecznej czekolady.


Gorąco polecam. Ostatnio to nasze ulubione babeczki czekoladowe.


Smacznego!


#muffinyczekoladowe # muffinypełnoziarniste #czekoladowezmalinami #babeczkiczekoladowe #muffinypodwojnieczekoladowe