Moje przepisy

niedziela, 30 sierpnia 2020

Orkiszowy chleb dla zapominalskich


Każdemu czasem się zdarza zapomnieć  
o czymś. Choćby o zakupach. Myśmy w ostatni piątek zapomnieli o jakichkolwiek 
 i uznaliśmy, że to znak, by przerzedzić  zapasy 
w zamrażarce i spiżarni. Jeszcze w sobotę 
w chlebaku był chleb i idąc spać byłam przekonana, że na niedzielne śniadanie wystarczy. Nie wzięłam jednak pod uwagę nocnej aktywności naszego nocnego marka, czyli młodszego Marka. Dość powiedzieć,
 że o poranku chlebak zawierał wyłącznie okruchy.
Jednak przecież to ledwie maleńka niedogodność skoro od lat już większość pieczywa w naszej diecie stanowią moje wypieki. Na blogu jest już przepis 
na błyskawicznie gotowy chleb z ziarnami. Właśnie ten miałam zamiar od razu nastawić, ale okazało się, że zapasy kupionej ostatnio 
w młynie mąki już się prawie wyczerpały. Mąki pszennej chlebowej było za mało. To sprawiło, że ot tak na chybcika wymyśliłam nowy chleb. Wyszedł bardzo smaczny, z fajną strukturą, skórką, lekko tak tostowo się prezentuje. 
A do tego jest zdrowszy chyba nawet niż pszenny, ponieważ jest prawie całkiem orkiszowy. Prawie, bo chleb oparty na tym ziarnie krócej utrzymuje świeżość niż mieszany. 
Orkisz to odmiana pszenicy, prastara, uprawiany był jeszcze w starożytności, chleb orkiszowy był podobno pokarmem gladiatorów i olimpijczyków . Ma więcej białka niż zwykłe ziarno pszeniczne. Jest bogaty w takie minerały jak cynk, miedź, selen, witaminy A i E, a nawet w kwas linolenowy, jeden z NNKT, 
czyli niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych. Widzicie? Serio zdrowy.
Mój dodatkowo był prędko gotowy. Ważenie 
i mieszanie z 5 minut. Pierwsze wyrastanie 20 minut, drugie w formie 20 minut i 40 minut pieczenia. W ciągu niepełnej półtorej godzniny chleb jest gotowy i studzi się już zachęcając swoim wyglądem do odkrojenia szybciutko pierwszej kromki z chrupiąca ciepłą jeszcze skórką. 

Użyłam:
- 150g mąki pszennej typ 750
- 550g mąki jasnej orkiszowej 
- 1 torebka suchych drożdży 
- 2 łyżeczki soli 
- 1 łyżka miodu
- 50g płatków jęczmiennych
- 3 łyżki jasnego sezamu
- 3 łyżki płatków migdałowych 
- 2 łyżki maku niebieskiego 
- 700g ciepłej wody



Wykonanie nie może być prostsze. Do miski wlałam wodę, dodałam miód i drożdże. Zamieszałam do rozpuszczenia miodu. Potem wszystkie pozostałe składniki: mąki, sezam, migdały, płatki i sól. Mieszam łyżką by uzyskać dość lepkie ciasto, tylko tak długo, żeby nie było nigdzie suchych miejsc z niewmieszaną mąką. Przykrywam miskę bawełnianą ściereczką i w cieple zostawiam na 20 minut.

W tym czasie typową długą keksówkę wyłożyłam papierem. Tu przekładam wstępnie wyrośniętą masę, wyrównanuję mokrą łyżką 
i posypuję wierzch makiem. Pozostaje odczekać kolejne 20 minut, mniej więcej, czasy wyrastania drożdżowych wypieków mogą się różnić, ważna jest choćby temperatura otoczenia. Po prostu chlebowi powinno niewiele brakować do krawędzi formy. Już wcześniej rozgrzewam piekarnik do 220 stopni. Wyrośnięty chleb wkładam do pieczenia 
i ustawiam czas na pół godziny. Potem zmniejszamy do 180 i dopiekam 10 minut. Pieczenia też zawsze trzeba doglądać, każdy piekarnik ma własne warunki, ważne, żeby chleb po wyjęciu z formy pęknięty w spód wydał lekko pusty dźwięk świadczący o pełnym dopieczeniu. Mój był właśnie taki po pełnych 40 minutach. 




Wystudzony smakuje doskonale. Dodatek sezamu i migdałów nadał mu lekko orzechowego smaku, uprażone podczas pieczenia ziarenka maku przyjemnie chrzęszczą i dodają uroku.


A do tego jeszcze tegoroczny truskawkowy dżem. Wyszedł wyjątkowo pysznie :)




Duże kształtne kromki świetnie sprawdziły się też do klasycznych kanapek z wędliną i warzywami. Mam nadzieję, że  jutro rano uda nam się sprawdzić je jeszcze w wersji opieczonej w tosterze. 



A satysfakcja z bycia rodzinnym piekarzem jest dla mnie ciągle świeża mimo upływu lat .
Polecam gorąco!


#chleborkiszowy #szybkiepieczywo #chlebnadrozdzach #chlebtostowy #itbmtt 


sobota, 29 sierpnia 2020

Malinowa rozkosz zwana też chmurką


Aktualnie trwający rok jest jaskrawą ilustracją chińskiego porzekadła: Obyś żył w ciekawych czasach. Nie jest to bynajmniej życzenie. To rodzaj klątwy, a 2020 w wielu aspektach pokazuje oblicze mało nam przyjazne. Rozmawiając z właścicielami różnego rodzaju ogrodów, dowiedziałam się, że w uprawach też nie jest najlepiej. Pomidory atakują choroby, ogórki rosły pękate i gąbczaste, cukinia nie zawiązuje owoców. No istna zgroza. Jednak jest roślina, która nie poszła tą drogą. To maliny. Te zachowują się wzorcowo, owoce są duże, słodkie i bogato obsypują gałązki. Tak jest i w naszym ogrodzie. To cieszy. Po zaspokojeniu pierwszego malinowego głodu świeżutkimi owocami prosto z krzaczka, zaczęliśmy myśleć o zapasach na zimę. Najczęściej robię maliny tylko zagotowane z cukrem i zimową porą dodajemy je do herbaty. Taka profilaktyka antyprzeziębieniowa. Nadają się również do gotowanej na mleku kaszy manny lub ryżu, takie ciepłe śniadanie albo podwieczorek.
Jednak póki jest czas na świeżutkie owoce choć raz musi pojawić się na naszym stole deser doskonały: malinowa rozkosz, czyli ciasto składające się z kilku warstw, a razem stanowią one cudowną kombinację smaków kwaśnych i słodkich. Jest tu kruchy spód, maliny otulone galaretką, delikatny kremem śmietankowy i królewska korona z bezy. Jestem przekonana, że kto choć raz przygotuje malinową chmurkę, powtarzać to będzie niejednokrotnie.
Większość obecnych w sieci przepisów jest przeznaczona na niewielkie formy. Moja jest na dużą 23x38. Akurat na przeciętną rodzinną okazję się nada doskonale.

Potrzebne składniki:
Na kruchy spód:
- 280g mąki tortowej
- 140g masła
- 40g cukru pudru
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka esencji waniliowej
- 3 żółtka
Na krem:
- 500g śmietanki 30% lub 36%
- 250g sera mascarpone
- 3 łyżki cukru pudru
- 1 łyżeczka esencji waniliowej
Na galaretkę:
- 700g malin świeżych(ew. mrożone)
- 3 galaretki malinowe
- 900ml gorącej wody
Na bezę:
- 6 białek
- 250g cukru drobnego
- sok z połowy limonki(ew.cytryny)
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej (można pominąć)
- 50g płatków migdałowych

Bezę i kruche  można zrobić dzień przed składaniem ciasta w całość.
A idzie to tak.



Wszystkie składniki można wyrobić na ciasto robotem lub na blacie. Gdy są już jednolitą masą, którą można uformować w kulę, wkładam na minimum pół godziny do lodówki. 


Po schłodzeniu ciasta kroję je na plasterki, wykładam nimi wyłożoną papierem blachę i łączę poszczególne łaty, na koniec wyrownuję, można tu użyć małego wałka. Oczywiście można też całe ciasto wałkować i przenieść do formy. Ponakłuwać widelcem, znowu schłodzić 30 minut  i włożyć do rozgrzanego piekarnika. Piec 10 minut w 190 stopniach. Trzeba pilnować, aby upiekło się na złoty kolor, szybko się przypala. 


Gdy spód bezpiecznie stygnie, można zająć się malinami. Umyte odsączyć na papierze kuchennym, galaretki wrzucić do gorącej wody i energicznie mieszając rozpuścić całkowicie. Galaretkę z malinami połączyć dopiero, kiedy będzie już tylko lekko ciepła, chyba że maliny są mrożone, wtedy można szybciej dodać je bez rozmnażania oczywiście. 


Do zrobienia bezy przyda się szybkoobrotowy mikser. Wszystkie białka od razu na najwyższych obrotach ubijamy na sztywno, pod koniec powoli łączę z nimi cukier, łyżka za łyżką. Gdy błyszczą i są stabilne dodaję sok z limonki i mąkę. Kilka obrotów i koniec.



Na dużej, płaskiej blasze odwróconej dnem do góry rysuję ołówkiem prostokąt odpowiadający wielkością górnym brzegiem blaszki, w której stygnie kruchy placek. 



Wykładam bezę, wyrównanuję, ale niezbyt płasko, niech będą tu rożne obłoczkowe kształty. Posypuję płatkami migdałowymi i od razu wkładam do piekarnika. Musi być już w temperaturze 150 stopni. Po 10 minutach zmniejszam do 130 i piekę następne 30 minut. Potem jeszcze 20 minut w  100 stopniach. Beza powinna zachować jak najbielszy kolor, dlatego cały czas musi być kontrolowana. Będzie wówczas chrupiąca na zewnątrz, a delikatniejsza, ale już dopieczona w środku. Najlepiej upiec bezę dzień wcześniej i pozwolić jej wystygnać w lekko uchylonym piekarniku.  



Drugim ważnym elementem jest dopilnowanie galaretki. Gdy będzie w pokojowej temperaturze, włożyć ją do lodówki i często sprawdzać, czy już zaczęła się ścinać. Za bardzo gęstą nie da się już ładnie rozłożyć na cieście. Za bardzo płynna z kolei wsiąknie w placek i straci on kruchość. Będzie smacznie, ale mniej zróżnicowana będzie struktura całości. 



Krem natomiast trzeba przygotować przed samym składaniem ciasta. Dlatego robię to wtedy, gdy maliny w galaretce zwiążą się już całkowicie w lodówce. Krem musi być ubijany z bardzo mocno schłodzonych składników. Umieszczam śmietankę i rozdrobnione mascarpone w misce robota i  ubijam na najwyższych obrotach, krótko, żeby nie zważyć śmietany, o co przy upałach nietrudno. Do już gęstego kremu dodaję przesiany cukier i wanilię. I ostatnie kilka obrotów, już mogą być wolniejsze.



Gotowy krem rozprowadzam równomiernie na malinowej warstwie.


A całość dzieła więczy bezowa korona, w której wyraźnie zaznaczają się lekko podprażone migdałowe płatki. W większości receptur malinowej chmurki beza jest cieńsze, z tej liczby białek, która wynika z ilości żółtek zużytych do kruchego placka. Ja jednak, jako miłośniczka wyraźnej obecności bezy gdzie tylko się da, wolę grubszą jej warstwę. Żółtka zawsze przecież można wykorzystać, choćby do jajecznicy, drożdżowego czy zwyczajnie zamrozić.   


I tak oto powstaje jedna z przyjemniejszych kompozycji smakowych jaka gości latem na naszym stole. Rozkosz grzechu łakomstwa warta, mówię Wam.


Serdecznie zachęcam do wypróbowania i pamiętajcie, porcja z tego przepisu to blachą zacnej wielkość. Do cioci na imienin jak znalazł. W tym wyjątkowo trudnym roku zasługujemy na porządną porcję deserowej rozpusty. Nie żałujcie sobie. 

Zapraszam, a i jeśli już tu wpadłeś, przywitaj się może że mną w komentarzu.   



#duzamalinowachmurka #malinowachmurka #malinowarozkosz #nakruchymspodzie #ciastonaniedziele #itbmtt

wtorek, 25 sierpnia 2020

Chleb pełnoziarnisty ziarnami na zakwasie


Jest już ciemna noc, która wydaje mi się nadchodzić każdego dnia  coraz szybciej. Jeszcze niedawno nawet sporo po 21 godzinie było jasno i dopiero rzut oka na zegarek pozwalał upewnić się, że pora jest mocno wieczorna. Tymczasem dziś przekonana byłam, że musi być dużo później, gdy okazało się, że ledwie 20 wybiła. Już za dni kilka koniec wakacji. Nikt nie jest pewien,  jak będzie wyglądał tegoroczny wrzesień, ale są pewne elementy życia domowego, które są absolutnie niezmienne. Kiedy dzieci są w domu, jedzą. Moi synowie jedzą chętnie i raczej dużo. To dotyczy także chleba. Starszy jest takim miłośnikiem domowego pieczywa, że czasem tradycyjny bochenek nazywa dwoma piętkami, przekonując , że wystarczy przekroić go w połowie na pół i już.  W sam raz piętka dla mojego żarłoka. 
Toteż kiedy wrócili po tygodniu u dziadków, spałaszowali szybko końcówkę żytniego chleba,  który piekłam parę dni temu i trzeba pomyśleć o nowym. Przewidziałam to wcześniej i już rano aktywowałam mój niezawodny zakwas żytni, aby był gotowy do wieczornego pieczenia chleba.

Niech to będzie zdrowy, pełnoziarnisty chleb urozmaicony ziarnami. U mnie dziś ze słonecznikiem, ale w przypadku wypieków z ziarnami z reguły można kombinować z dowolnymi.
Czas przygotowania chleba jest wydłużony, jeżeli ma być na zakwasie. We wcześniejszym poście pisałam już, jak zabrać się za przygotowanie zakwasu i jak go później budzić w razie potrzebny. Zakwas w ilości potrzebnej do receptury aktywuję około 12 godzin przed przygotowaniem chleba.

Potrzebne są:
- około 200g aktywnego zakwasu
- 250g mąki żytniej typ 2000
- 250g mąki pszennej typ 1850 (graham)
- 2 łyżeczki soli 
- 1 łyżka miodu
- 50g ziaren słonecznika
- około 400g ciepłej wody


Samo wykonanie chleba jest już niezwykle proste. Wszystkie składniki umieszczam w misce i powoli wlewam wodę, mieszając do połączenia. 


To w zasadzie przepis na pełnoziarnisty chleb, więc można mąkę graham zastąpić inną pszenną pełnoziarnistą. Masę przyszłego chleba trzeba tylko wymieszać i dopilnować, by nigdzie nie pozostała sypkie, suche miejsca. 


Około 35 centymetrową keksówkę wykładam papierem do pieczenia i wykładam od razu wymieszane ciasto, wyrównując całość przyciskam tak, by usunąć puste przestrzenie. Dodatkowo wygładzam powierzchnię grzbietem łyżki moczonej w ciepłej wodzie. Posypuję ziarnami, delikatnie je dociskam, naprawdę delikatnie. Teraz forma wędruje do torby termicznej i chleb rośnie przez 3 lub 4 godziny. 


Gdy wyraźnie podrośnie rozgrzewam do 230 stopni piekarnik. Piekę 30 minut i zmniejszam do 190 dopiekając kolejne 15 do 20 minut. 


Upieczony chleb powinien przy pukaniu w jego spód wydawać dosyć głuchy dźwięk. Studzę chleb zawsze na kratce. I to koniec, gotowe, zdrowe, swojskie i w sumie proste.


Chleb na zakwasie jest zdecydowanie dłużej świeży niż pieczony na drożdżach. Najlepiej przechowuje się zawinięty po prostu w bawełnianą ściereczkę. 


Smacznego życzę wszystkim domowym piekarzom :)

#chlebzeslonecznikiem #chlebnazakwasie #zakwaszytni #razowynazakwasie #pelnoziarnistyzziarnami #itbmtt


sobota, 22 sierpnia 2020

Chłodnik buraczkowy na przekór upałom



Wiem, że chłodniki nie są darzone powszechną miłością i przyznam, że dziwi mnie to zawsze mocno, szczególnie w takie dni, jak ostatnie. Codziennie możemy poczuć się nieomal, jak południowcy. Każdy dzień już od poranka otula gorącym płaszczem suchego powietrza i nijak nie można go z siebie zrzucić. Bieżący sierpień jest wyjątkowo upalny, dlatego na naszym stole często zamiast tradycyjnej gotowanej zupy ląduje mocno chłodzący chłodnik. Najbardziej smakuje po odpowiednio długim czasie w lodówce, kiedy wszystkie połączone składniki harmonijnie przenikają się swoimi  smakami, tworząc finalnie nową jakość. Przy okazji serwowania chłodnika podzielę się z Wami naszą domową anegdotą, opartą na zdarzeniu sprzed około 2 lat. Pewnego wakacyjnego popołudnia wróciwszy z pracy zastałam w domu bałagan, który otaczał oczywiście moje dwa ukochane parazyty. Zdenerwowana nawyrzekałam na nich, ich lenistwo i brak jakiejkolwiek zaangażowania w domowe sprawy. Wśród innych słów padła też myśl, że mogliby choćby zainteresować się obiadem odgrzewając na przykład zupę dla rodziny. Wiedzą przecież, o której wracamy. 
Tego dnia wieczorem przygotowałam jak zawsze zupę na kolejny dzień, a że dni były bardzo gorące przygotowałam chłodnik. Kolejnego dnia cieszyłam się na nadchodzącą porcję przepysznej ochłody wracając już do domu. Tymczasem po awanturze dnia poprzedzającego zastałam chłopców w całkiem znośnym porządku, a starszy syn pełen dumy obwieścił, że nie tylko posprzątali, ale nawet zupę już grzeje i zaraz będzie można jeść. Fakt, że wieczorem przy kolacji rozmawialiśmy o chłodniczku, który zaplanowałam nie miał znaczenia . Po prostu synka takie błahe sprawy nigdy nie zaprzątały zbyt długo. Jemu zdarza się wychodzić z jednego pokoju do drugiego i nagle wracać, bo już nie pamięta, po co wychodził i nieważne, czy był powodowany czynnikiem zewnętrznym czy własną myślą. Zapomniał. Toteż owego dnia mój zakręcony synek przepięknie zwarzył nam chłodnik ogórkowy,  nadawał się tylko do wyrzucenia. Szkoda. 
Tymczasem dziś mam propozycję opartą na młodych buraczkach czerwonych.

Na 4 do 5 porcji podzielcie składniki na pół, ja zawsze przygotowuję ilość wystarczającą na dwa dni, dlatego użyłam:

- 3 butelki kefiru naturalnego 400g
- 1 duży kubek jogurtu naturalnego 
- 130ml koncentratu buraczkowego Krakusa
- 1 pęczek młodych buraczków 
- 2 średnie ogórki 
- pęczek zielonego  koperku
- sól i pieprz 


Na początek posiekane buraczki, korzeń w kostkę i wszystkie liście siekam dość drobno. Gotuję potem do miękkości w leciutko posolonej wodzie, niedużo wody, ledwie do zakrycia ćwikły.


Potem studzę, a w międzyczasie przygotowuję resztę, ogórki kroję w drobne słupki lub kostkę, koperek bez grubych łodyg siekam także. Jeżeli ogórek ma przerośnięte 


Potem wystarczy już tylko w odpowiedniej wielkości naczyniu połączyć kefir, jogurt, wystudzone całkowicie buraczki, ogórki, koperek i koncentrat.  


Dobrze wymieszać, posolić i popieprzyć do smaku i na chociaż godzinę odstawić do lodówki. Taki buraczkowy chłodnik najczęściej jemy jednego dnia z młodymi gotowanymi ziemniakami, a kolejnego z gotowanym jajkiem.


W obu wersjach sprawdza się doskonale, kiedy ciało z rozkoszą przyjmuje każdą formę chłodzenia. 


Serdecznie polecam i zachęcam, tak gorąco jak tego lata, spróbujcie i zostawcie ślad Waszej lektury tego postu.


#chlodnikbocwinkowy #chlodnik #letniazupa #chlodnikburaczkowy #letniobiad #itbmtt


niedziela, 16 sierpnia 2020

Cytrynowe pyszności w postaci cytrynowej babki z budyniowym kremem i cytrynowym lukrem






Niedawno wyrwało mi, że przyjmuję zamówienia na niedzielne ciasto. Pierwszy zgłosił się Mareczek i powiedział, że chcę coś mocno cytrynowego. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to oczywiście bezowy  torcik z lemon curdem, ale niestety młody nie lubi bezy. Zaproponowałam mu cytrynową babkę, ale okazało się, że myślał o czymś z kremem. Tym sposobem po krótkim namyśle i konsultacjach rodzinnych zdecydowałam się na proste ciasto ucierane, przykryte waniliowym kremem budyniowym, a dodatkowo zamknięte warstwą zwykłych herbatników i mocno cytrynowego lukru. Wyszło całkiem udane ciasto. Po nocy w lodówce kroiłam je dokładnie po linii ciastek i poszczególne kawałki wyglądały trochę jak deserowa kanapka, łatwa do konsumpcji nawet bez talerzy. Jak przy większości warstwowych wyrobów jest tu trochę zachodu, ale bez przesady, moim zdaniem, przy dobrze zaplanowanych działaniach wszystko pójdzie całkiem sprawnie.

Potrzeba na nie:
Na ciasto:
- 5 dużych jajek
- 160g drobnego cukru
- 200g masła lub margaryny do pieczenia
- 160g mąki pszennej
- 1 kisiel cytrynowy
- 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
- sok wyciśnięty z 1 dużej cytryny
- skórka otarta z 2 cytryn

Na krem:
- 1 budyń waniliowy z cukrem
- 380ml mleka
- 200g miękkiego masła

Na lukier:
- sok z dużej cytryny 
- ok. 1 szklanka cukru pudru 

Dodatkowo: 3 lub 4 paczki herbatników typu petitki, papier do pieczenia.

Przed upieczeniem spodu ugotowałam budyń, zupełnie jak każe instrukcja na torebce, ale z mniejszą ilością mleka. Gotowy, ciepły budyń musi być dobrze wymieszany, żeby nie było żadnych grudek ani tym bardziej przypaleń. Trzeba teraz wystudzić budyń, ale aby nie zrobiła się na nim lekka skorupkowa warstwa najlepiej przykryć go spożywczą folią w taki sposób, że całkowicie przykleja się ją do powierzchni gorącego budyniu.


Potem umieściłam w misie miksera żółtka, cukier i masło w temperaturze pokojowej i utarłam do uzyskania gładkiej, jednolitej konsystencji. Potem łyżka za łyżką dodałam mąkę przesianą i wymieszaną z kisielem i proszkiem do pieczenia. Osobno ubiłam na sztywno białka i razem z sokiem cytrynowym na wolnych obrotach połączyłam z ciastem.


Ostatni dodatek to skórka cytrynowa. Gotowe ciasto wyłożyłam do dużej blaszki wyłożonej papierem do pieczenia i wyrównałam jego powierzchnię grzbietem łyżki. Wkładam do pieczenia do już rozgrzanego piekarnika i piekę około 30 minut w temperaturze 180 stopni.


Kiedy upieczone ciasto stygło, ja mogłam zająć się dokończeniem kremu. Jest bardzo prosty, miękkie masło utarłam po prostu mikserem, a następnie stopniowo dodając zimny budyń połączyłam oba składniki.



Gotowy równomiernie rozkładam na upieczony spód a potem układam jedną warstwę herbatników.



Ostatni szlif to mocno cytrynowy lukier. Tym razem powstał z utarcia na gładko soku z dużej cytryny ze stopniowo dodawanym cukrem pudrem. Najpierw kilka łyżek, po czym kolejne z obserwowaniem, kiedy uzyskamy odpowiednią gęstość lukru.



Gęstszy szybciej stwardnieje na ciastkach, choć trochę trudniej będzie go rozprowadzić po całości.



Ja gotowy placek schowałam na noc do lodówki, ale przed samym krojeniem i jedzeniem trochę przetrzymałam go na zewnątrz. Kroiłam po liniach między ciasteczkami uzyskując równiutkie porcje słodko-kwaśnej deserowej kanapki, całkiem wygodnej do jedzenia nawet bez widelczyka czy łyżeczki. 


Szczerze polecam wszystkim miłośnikom cytrynowych smaków.


















Smacznego!

#cytrynowyplacekzkremem #cytrynowababkazkremem #ciastonaniedziele #cytynowakanapka #itbmtt