Kilka lat temu Mąż ogłosił, że zaczyna biegać. Zastrzegł przy tym, że tym razem naprawdę. Musiał zrobić to zastrzeżenie, ponieważ podobne deklaracje głosił już co najmniej dwukrotnie, z tym, że poszły za nimi okresy wyjątkowo krótkiej aktywności. Za pierwszym razem winą został obarczony but biegowy, który okazał się niezwykle podatny na usterki, bodajże już na trzecim treningu. Za drugim razem trenowanie nabrało nawet pewnej regularności, ale przyszedł wakacyjny wyjazd i pomimo, że Najlepszy z Mężów cały biegowy ekwipunek zabrał ze sobą, zapału wystarczyło ledwie na jedną leśną przebieżkę. Łatwo w związku z tym wyobrazić sobie błysk powątpiewania w moim oku, kiedy usłyszałam, że planuje kolejne podejście. Dodać trzeba jeszcze coś, przed każdą z prób przede wszystkim odbywało się gromadzenie niezbędnego sprzętu. Nie wyłącznie o buty lub ubiór mi chodzi. Jak każdy mężczyzna Mąż z upodobaniem wyszukiwał absolutnie niezbędne zegarki, mp3, różne paski, zapinki, itd. itp. Wiadomo, facet i jego gadżeciarskie zabawki. Pomyślałam więc, że znowu czeka nas wyrzucanie pieniędzy w błoto. I wiecie co? Naprawdę do tego doszło. Stało się właśnie tak, że ta trzecia próba okazała się skuteczna. Mąż pokochał bieganie. Jest zdeklarowanym śpiochem, ale bieganie pokochał tak bardzo, że bez problemu wstaje bladym świtem po to, by przed pracą zdążyć zrobić małą piętnastkę albo 10 km przeciągnąć po asfalcie wpiętą w pas ciężką oponę. Cieszę się jego szczęściem, cieszę się jego koroną polskich maratonów, radością z jaką opowiada o kolejnych widokach i wschodach słońca, które podziwia jadąc nieomal w nocy jeszcze w najbliższe nam góry. Jednak przede wszystkim cieszę się, że najważniejsi jesteśmy dla niego my. Od początku ustaliliśmy, że jego pasja nie może dotknąć nas jako rodziny. Stąd bieganie poranne, nawet w weekend, dzięki czemu większą część dnia wciąż mamy dla siebie. Tak właśnie zaistniało topienie pieniędzy w błocie, ponieważ już po kilku maratonach po asfalcie Mąż odnalazł większą przyjemność w bieganiu po górskich szlakach, oczywiście nie zważając na pogodę. Często wraca utytłany błotem, ale zawsze szczęśliwy, choć bywa, że ledwo żywy. Zazdroszczę mu tego biegania. Kiedy jedziemy mu kibicować, przeżywam autentyczne wzruszenie patrząc na biegaczy. Wcale nie tych mijających metę jako najlepsi. Oczywiście podziwiam ich, ale szczególnie porusza mnie środek i końcówka stawki, walczący ze zmęczeniem i wieloma ograniczeniami. Popatrzcie kiedyś, to naprawdę potrafi być wzruszający widok.
Właśnie przy okazji biegów na dystansie półmaratońskim i maratońskim pojawiają się posiłki dla uczestników organizowane pod hasłem pasta party. Z jakością tych dań jest różnie, choć bywa, że zmęczeni wszystko pałaszują ze smakiem jak przysmak.
Nie tylko na okazję długodystansowego biegu warto przygotować dosyć proste danie jednogarnkowe na bazie makaronu jajecznego i wołowiny. Ta wersja jest przygotowana według propozycji z Tasty na FB.
Dla 6 głodnych osób przygotujcie:
- ok. 400g makaronu jajecznego z pszenicy durum
- ok.400g mielonej wołowiny
- ok. 200ml rosołu wołowego
- ok. 250ml mleka
- 1 posiekana cebula
- pół szklanki bułki tartej
- 2 ząbki czosnku
- 1 jajko
- łyżka sosu sojowego
- łyżeczka soli
- łyżeczka pieprzu
- pęczek zielonej pietruszki
- pół szklanki tartego parmezanu
Najpierw przygotowuję klopsiki. Ostatnio przypomniały się nam wyczyny szwedzkiego kucharza i te kojarzą się nam z jego wersją" hoti spajsi". Do tego stopnia, że mój starszy Syn naśladując szalonego szefa rzucał po kuchni sztućcami, ofiary - jeden pęknięty nóż.
Potrawa będzie dość ostra, ale nie bardzo, skoro my ją lubimy, a raczej nie jesteśmy amatorami bardzo pikantnych dań.
Trzeba dobrze wymieszać wszystkie składniki klopsików: mięso, cebulkę, czosnek, przyprawy, jajko i bułkę tartą.
Po uzyskaniu jednolitej masy mięsnej moczonymi w zimnej wodzie dłońmi toczę kulki klopsików, nadaję im wielkość około 5 cm.
Kiedy są gotowe wszystkie w dosyć dużym garnku - będzie zawierał całą potrawę - rozgrzewam oliwę i obsmażam klopsiki ze wszystkich stron.
Następny krok to podlanie obsmażonych klopsików rosołem wołowym
a następnie mlekiem
Oba płyny powinny niemal przykryć klopsiki. Doprowadzam do leciutkiego wrzenia.
I już po chwili wrzucam cały makaron. Smażenie odbywa się na mocnym grzaniu, po dolaniu płynów i dodaniu makaronu trzeba zmniejszyć nieco palnik.
Mieszam delikatnie dosyć często i pod przykryciem duszę całość tyle, ile podaje producent klusek.
Kiedy makaron jest odpowiednio miękki, dodaję parmezan i posiekaną pietruszkę, delikatnie mieszam.
Gotowe!
Bork! Bork! Bork! - cokolwiek to znaczy Szwedzki Kucharz tak kończył swoje gotowanie.
Taką prywatna wersję pasta party można sobie zrobić przed każdym męczącym zajęciem, nie tylko biegiem. Porządna porcja węglowodanów i białka, w towarzystwie odpowiednio wzmacniających smak tłuszczyków. W zasadzie to faktycznie danie dla sportowców, przy podzieleniu na 6 słusznej wielkości porcji mamy około 460kcal na głowę.
Smacznego!
#daniejednogarnkowe #klopsikizmakaronem #pastaparty #itbmtt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz