Moje przepisy

niedziela, 7 października 2018

Sernik na zimno z malinami - i cóż, że jesienią



Dzisiaj jest piękny dzień. Październik przywitał się z nami lekko chłodnawo, jednak chyba nas polubił, w ostatni weekend obdarzył nas zdecydowanym ociepleniem wzajemnych stosunków. On nam słońce i wzrost temperatury, zatem my jemu w zamian dajmy jeszcze 
- może ostatni tego roku - podwieczorek na tarasie z kawą  i przepysznym sernikiem 
bez pieczenia.
Trzeba już w sumie zacząć myśleć o przycięciu krzewów malinowych, ale przynajmniej 
u nas możemy wciąż jeszcze znaleźć  owoce. Ostatnie dosyć słoneczne dni sprawiły nawet, że są one słodziutkie, nieduże już, ale przyjemnie słodkie, przypominają wszystkie 
te owoce, które cieszyły nas latem i obiecują powrót w kolejnym roku.
Nasze maliny to specyficzna odmiana,  by pięknie owocować do pierwszych przymrozków wymagają radykalnego cięcia jesienią. W zasadzie zostaje tylko kilkucentymetrowy kikucik. Wszystko co ważne zimą zostaje w ziemi, niewidoczne dla oczu. Korzenie. Poplątane, jedne osadzone głębiej, inne płycej, wszystkie razem daję wiosną nieśmiałe pędy, 
a z czasem tworzą kłujący gąszcz, jakby przed światem broniły swoich czerwonych klejnotów rodowych, gałązki w dobrym roku aż uginają się od pięknych czerwono-różowych korali ich owoców.
To trochę jak rodzina.
Wczoraj byliśmy na rodzinnym zjeździe. Patrzyłam na drzewo genealogiczne moich pradziadków, oni w centrum, a wokół wachlarz gałązek. Wszystko to na obrazie z projektora i wpatrzony w niego tłum przeszło stu ludzi. Wszyscy zaistnieli właśnie dlatego, że dziesiątki lat temu, daleko stąd dwoje ludzi zdecydowało się razem iść przez życie. Wczoraj patrzyliśmy na nasze wspólne  korzenie i cieszyliśmy się sobą, owocami, a przecież była nas tylko skromna część ze wszystkich rozsianych po świecie potomków Wincentego i Katarzyny. To jest coś wielkiego, daje do myślenia. Pozwala spojrzeć na własne dzieci z jeszcze większą uwagą. 
A gdy macie dzień, który chcecie szczególnie uczcić, proponuję zrobić to z talerzykiem pełnym rozpływającego się w ustach serniczka. Może być z malinami, jak u nas, może być z innymi owocami. W necie jest wiele przepisów na ten smakołyk, jednak większość jest na dużo mniejsze porcje. Dlatego jako szczęśliwa posiadaczka dużej rodziny, licznego rodzeństwa, dzieci, mnóstwa kuzynów, siostrzeńców, bratanków i wielu innych krewnych zostawię tu Wam przepis na wielką porcję.

Zaopatrzcie się w:

- 1 kg sera mielonego, mój ulubiony to Mój ulubiony z Wielunia
- 3 galaretki, u mnie malinowe
- 400g śmietanki 30% lub 36%
- 130g cukru bardzo drobnego
- 220g kakaowych ciastek kruchych (mogą być inne, ja polecam mooocno kakaowe Blacky z Cukrów Nyskich)
- 130g stopionego masła
- 500g i 400g gorącej wody
- maliny lub inne owoce, ilość wg upodobań  


Wszystkie ciastka zmielić czy zblendować, grunt, by stały się sypkie jak piasek. Połączyć 
z płynnym masłem i wymieszać, piasek ma wyglądać jak mokry.


Dużą 28 lub 30cm tortownicę wyłożyć papierem do pieczenia, tylko spód, można zbędne części papieru zacisnąć poza tortownicą. Łatwiej będzie na koniec wytargać go spod ciasta.
Przygotowany spód można odłożyć do lodówki i zająć się galaretkami. 2 rozpuścić w 500g gorącej wody w jednym naczyniu, a trzecią w 400g w innym. Obie wystudzić, ale pilnować by nie zaczęły tężeć zbyt wcześnie. Najlepiej tę mniejszą porcję wykonać kilka minut później i później włożyć też do lodówki.


Cały ser wyjąć z wiaderka i zmiksować z cukrem.


Mocno schłodzoną śmietankę ubić na sztywno.


Kiedy galaretka jest gotowa, tę z 500g wody porcjami dolewać stopniowo do sera i miksować.


Wcześniej warto opłukać owoce i odsączyć na papierze.


Sernik jest bardzo prosty, teraz do masy z serem, cukrem i galaretką delikatnie wmieszać ubitą śmietankę.
Można dorzucić garść lub dwie malin i jeszcze przemieszać.


Całość masy wyłożyć na ciasteczkowy spód i wyrównać powierzchnię. Masa jest dosyć płynna na tym etapie, można ją na chwilę schłodzić w lodówce.


Jako że malin u nas dostatek, znalazły się ułożone na całej powierzchni deseru, można dać ich mniej lub wcale.


Ostatnia rzecz to delikatne rozlanie lekko już ścinającej się ostatniej galaretki na wierzch sernika, w tym przypadku na maliny.


Całość wymaga teraz kilku godzin w lodówce. Plus jesiennego szykowania tego letniego ciasta jest taki, że teraz temperatury są sprzymierzeńcem w utrwalaniu pożądanej konsystencji sernika.


Po kilku godzinach, ewentualnie po nocy w lodówce, delikatnie nożem oddzielam rant tortownicy o ciasta i zsuwam całość na paterę równocześnie wyciągając spod  ciastek papier, najlepiej przedzierając go na dwie części.



Kiedy owoców jest tak dużo galaretka z porcji 400g stanowi rodzaj glazury pokrywającej owoce, daje to ładny, połyskujący efekt.


I to jest, powiem Wam, konkretny kawał sernikowego cuda.


Uwielbiam! 
Jasne, że jeśli chcecie użyć na przykład truskawek, wybieracie galaretki truskawkowe itd. itp. 





Taki pacman uroczy nam tu wyszedł, ale długo nie pograł. Ani się spostrzegliśmy, a już połowa zniknęła.


#serniknazimno #duzysernik #rodzinnaporcja #bezpieczenia #malinowysernik #icozzejesien #zaproscierodzine  #brakowalomitego #itbmtt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz