Macie nieszczęście wychowywać niejadków? Współczuję, o moich chłopcach można powiedzieć wiele różnych rzeczy, ale nigdy to, że są niejadkami. Bywają owszem dania, nad którymi coś tam stękają, ale generalnie jest bardzo niewiele produktów, od których całkowicie stronią. Jak przykładowo barszcz ukraiński, nad czym z Mężem ubolewamy, bo uwielbiamy i robię go tylko w wakacje, gdy chłopaki bytują poza domem. Na drugim biegunie są dzisiejsze mini kotleciki. Jest to takie danie, że nie ma ilości zbyt dużej, ani wystraczającej. Zawsze chcą więcej i więcej. Jeżeli planuję usmażenie kotlecików na dwa dni muszę od razu porcję przeznaczaną na kolejny dzień schować gdzieś, gdzie żaden pasibrzuch nie widzi. Sekret tkwi chyba w chrupiącym brzeżku kotlecików i mięciutkim środku. Zresztą nie wiem, oni sami nie wiedzą, ale kiedy słyszą, że na obiad będą mini kotleciki, to okrzyki radości gwarantowane. Przepis jest chyba dosyć popularny, my znamy go dzięki sąsiadce Czesi, która już sporo lat temu podzieliła się nim z moją mamą i tak zawędrował z nami w kolejne szczęśliwe domowe progi. A tak na marginesie: znacie może osoby, które zazdrośnie strzegą przepisów? W mojej rodzinie jest kilka kuzynek, za nic nie chcą zdradzać receptur podawanych u nich dań i ciast. Twierdzą, że po ich przekazaniu dalej, przestaną im wychodzić, czy ktoś z Was miał do czynienia z takimi przesądami? Czy to tylko im właściwe dziwactwo?
Wracając do obiadu z mini kotlecikami w roli głównej, przygotujcie:
- pierś kurczak
- jajka
- przyprawę typu maggi lub sos sojowy
- mąkę ziemniaczaną
Nie podaję dokładnych ilości, ale mniej więcej jest tak, że na jeden obiad powinno wam wystarczyć dla 4 osób 2 podwójne piersi i wówczas trzeba wziąć 4 duże jajka. Zawsze tyle łyżek mąki ile jajek oraz około 1 łyżeczki przyprawy na jedną małą pierś.
Na początek umyte piersi oczyszczam z błonek czy chrząstek oraz kroję na zbliżonej wielkości kostki. Dodaję przyprawę i mieszam. Przy użyciu sosu sojowego, nawet wersji jasnej, uzyskacie zdecydowanie intensywniejszy kolor i przed i po smażeniu. Smak zbliżony.
Dodaję jajka i mąkę, mieszam do uzyskania postaci jakby naleśnikowego ciasta otaczającego mięso.
Trzeba dobrze patrzeć, by nie pozostawić grudek mąki, jak w kisielu, mąka ziemniaczana lubi, żeby ją porządnie rozetrzeć, najlepiej grzbietem odwróconej łyżki o ściankę naczynia.
Gotowe odkładam na kilka godzin do lodówki. Najlepiej wymieszać rano, przed wyjściem do pracy, przykryć szczelnie i odłożyć w lodówce. Po powrocie smażę kładąc łyżką małe porcje na gorącym oleju o delikatnym smaku, smażę z dwóch stron na złoty kolor, osączam na papierowych ręcznikach. Podawać można w takim towarzystwie jak lubicie, ale najlepiej obowiązkowo z warzywiskiem. Jak wspomniałam, czasem robię te placuszki-niespodzianki (pod taką nazwą funkcjonują u mojej siostry) na dwa obiady od razu. W dniu drugim odgrzewam w piekarniku. Dzięki mące ziemniaczanej kotleciki maja fajną chrupiącą falbankę i lepiej się zachowuje ogrzana w gorącym piekarniku. Wkładam płasko rozłożone na lekko posmarowanej blaszce do gorącego piekarnika i są po kilku minutach gotowe.
Jeszcze nie zetknęłam się z dzieckiem, które nie lubiłoby tej postaci kotlecików, więc jeśli macie pod dachem trudne do nakarmienia dzieci, spróbujcie, może zagustują w mini kotlecikach.
A potem to już podczas smażenia trzeba mieć oczy dookoła głowy i gonić podjadających i podkradających czym się da. Druga wersja: przyłączyć się do nich :)
Ręce precz !!!!
No OK. Jedzcie, w końcu to dla Was :)
Smacznego!
#kotlecikizpiersi #obiad #bezglutenu #bezglutenowe #itbmtt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz